Demaskowanie Boga i wyganianie demonów, czyli czy warto oglądać Outcast i Preachera?

Do Wanny wpadły ostatnio dwa seriale, które pod pewnymi względami są do siebie podobne. Oba opowiadają o nadnaturalnych siłach i ludziach, którzy muszą żyć z niecodziennymi umiejętnościami. To jak? Wolicie napić się whisky z księdzem, czy dać w mordę demonowi? Innymi słowy – Preacher, czy Outcast?

Ostatnio nie przesadzam z ilością seriali, które oglądam. Zastanawiam się nawet, czy nadaję się na blogerkę popukulturalną, skoro zaczęłam dość wybrednie podchodzić do konsumpcji telewizyjnych tasiemców i nie potrafię oglądać wszystkiego, jak leci. W sumie – nigdy do końca potrafiłam. Przyczyna jest prosta – strasznie angażuje się w atmosferę danego serialu i z trudem przychodzi mi przeskakiwanie z jednego klimatu w następny. Kiedy oglądam House of Cards, nie mam ochoty na zombie, za to wkręcona w zombiacze historie mogę swobodnie łączyć je z klimatami ogólnie „potwornymi” (i np. równocześnie śledzić TWD i Supernatural).
Nie dziwi więc, że spośród wielu seriali, wybrałam obecnie dwa, które w pewnych aspektach są do siebie podobne. A mam na myśli Outcast i Preachera. Który lepszy? Czy tkwi w nich potencjał na dobre, kolejne sezony? Chociaż do finałów obu seriali jeszcze trochę zostało, postanowiłam już teraz trochę podywagować.
Śledząc różne fanpage’e poświęcone popkulturze (w szczególności serialom), mam dziwne wrażenie, że moja ocena tym razem nie pokrywa się z głosem ludu. Zwłaszcza jeśli chodzi o Kaznodzieję. Ale po kolei.
Outcast
Pierwsze wrażenie zrobił na mnie ogromne. Scena otwarcia, z opętanym chłopcem obgryzającym sobie palce wywołała ciarki na mojej skórze. Potem poznaliśmy mrukliwego, głównego bohatera (a raczej typowego „antybohatera” – przeciętniaka, który wcale nie garnie się do heroicznych czynów, a jednak ma ku temu predyspozycje) oraz postać wyganiającego złe duchy pastora (który notabene chyba dość dobrze dogadałby się z tym DRUGIM kaznodzieją, o którym jeszcze napiszę).

Fotki pochodzą z http://www.foxtv.pl/programy/fox/outcast-opetanie
Mamy też kilka pobocznych postaci i oczywiście wątek opętań. Wątek tajemniczy, ale szczerze mówiąc… mało intrygujący. Kirkman jest twórcą, który lubi skupiać się na bohaterach, a niezwykłe zjawiska to tylko tło. W TWD działa to doskonale. Po prostu szwendacze są stworzone do grania na trzecim planie. W przypadku demonów, mam wrażenie, to się nie sprawdza.

Zamiast zacząć się identyfikować i zżywać z bohaterami, cały czas zastanawiam się „o co tu do cholery chodzi”. Szczerze mówiąc, bardziej interesowaliby mnie wykreowane przez twórców postacie, gdyby faktycznie musiały mierzyć się z apokalipsą zombie. Serial ma mnóstwo niedopowiedzeń i tajemnic, które zamiast intrygować, nieco irytują. Zazwyczaj nie czepiam się nielogiczności, czy małych plot holes, jeśli zabawa z serialem jest dobra.
W przypadku Outcast jednak głupotki rzucają mi się w oczy, a w głowie rodzą się pytania w rodzaju: dlaczego czasem po „egzorcyzmach” Kyle’a (głównego bohatera) opętani ludzie zmieniają się w leżące w szpitalu warzywka, a innym razem nic im nie jest? Dlaczego jego dotyk ich pali, a jednak kiedy to oni na niego wskakują (yay) i próbują wyssać z niego (yay!) coś (no właśnie, CO??!!) to jakoś nie czują bólu? Ech… Nikt na razie nie kwapi się udzielić mi odpowiedzi.

Nie mniej jednak oglądam każdy odcinek, licząc na jakiś przełom. Na to, że magia Kirkmana w końcu zacznie działać. Ale im dłużej oglądam, tym mam większą ochotę puścić sobie 1 sezon Żywych Trupów.
Preacher
W kontekście mojej dość surowej oceny Outcast, pewnie zdziwi niektórych mój nadmierny zachwyt Preacherem. Przecież w tym serialu także nic się nie dzieje, a zarówno fani komiksu, jak i ci niezorientowani zgodnym chórem mogą wołać „o co tu, k***, chodzi?!”. Też nie wiem. Co nie zmienia faktu, że serial wciąga i zostawia mnie z niedosytem po każdym odcinku. Ale to ten „miły” rodzaj niedosytu, który nie powoduje znużenia, a raczej wzmaga poziom ciekawości.
Rozumiem jednak wszystkich miłośników dzieła Gartha Ennisa i Steve’a Dillona, którzy są głęboko zawiedzeni. Z komiksem serialowy Kaznodzieja niewiele ma bowiem wspólnego. Nie jest tak krwawy, wulgarny i obrazoburczy jak oryginalna historia. Nie jest też kinem drogi, co chyba zaskoczyło mnie najbardziej (chociaż nie wydaje mi się, żeby z podróży naszej trójki bohaterów zrezygnowano w ogóle). O ile jestem marudą, kiedy adaptacje moich ukochanych dzieł literackich nie idą zgodnie z pierwotnym zamysłem autora (patrz: Gra o Tron), tak tutaj klimat oraz pomysł przypadł mi do gustu.

Fotki pochodzą ze strony http://www.amc.com/shows/preacher
Dlaczego? Przede wszystkim postanowiono nie czynić z serialu czegoś tak fascynująco… odpychającego, jak komiks. Na kartach komiksu po prostu nie można kogokolwiek lubić. Fabuła, dialogi, a nawet kreska – wszystko jest odrażające i odpychające. I dobrze – dokładnie taka miała być ta historia! Jak czytamy we wstępie do polskiego wydania:
“Okropna i mroczna historia nie staje się nagle ciepła i wzruszająca. (…) To jest jak z grzechotnikiem: ukąsi dziś i ukąsi jutro.” (Joe R. Lansdale)
Serial taki nie jest. Niektórzy stwierdzą pewnie, że to hańba dla twórców. Że nie zaryzykowali i nie spróbowali oddać tego ponurego, obskurnego klimatu perwersji, brudu, grzechu i krwi. Dali nam za to coś innego – postacie, których los autentycznie interesuje i przejmuje. Wiecie – w komiksie pewna idea, koncept – była ważniejsza od bohaterów. W serialowej wersji jest odwrotnie i skupiamy się na ludziach. Nikt nie jest tu do końca odpychający. Jessie ma inne motywacje, Cassidy mimo swojej wampirycznej natury jest wrażliwy, a Tulip (jak na razie i mam nadzieję, że tak zostanie) – nie jest chodzącym stereotypem ostrej laski z lat ’90, która koniec końców potrzebuje ratunku i silnego męskiego ramienia (oraz zakupów w Paryżu).

Również relacja Jessiego z Tulip bardziej przypadła mi do gustu – ostatecznie dziewczynie zależy na naszym Kaznodziei bo znali się (i kochali) od dziecka. W komiksie nie przekonywało mnie uczucie polegające głównie na tym, że seks pod gwiazdami na masce kradzionych samochodów był super.


Nie ukrywam, że pomysł na pozostanie w małej, teksańskiej mieścinie, bardzo mi się podoba – lubię senne, tajemnicze amerykańskie prowincje z dziwnymi mieszkańcami skrywającymi mroczne sekrety. Oczywiście, czekam na pewne postacie i wątki z nadzieją, że mimo kontrowersji twórcy z nich nie zrezygnowali. Mam jednak wrażenie, że Kaznodzieja po prostu jeszcze się nie rozkręcił. A jak już to zrobi to wszyscy sceptycy pożałują swoich niskich ocen na filmwebie i psioczenia na portalach społecznościowych.
Każdy odcinek Preachera daje mi ogromną frajdę także z innego powodu – bardzo lubię śledzić ciekawe nawiązania do amerykańskiej popkultury. A Kaznodzieja – zarówno ten komiksowy, jak i serialowy – ma ich pełno.

Preacher, czy Outcast?
Niewątpliwie są to seriale bardzo niejednoznaczne. Twórczy postanowili nie rzucać nam wszystkiego od razu. I jeśli jesteśmy przyzwyczajeni do szybkiej i dynamicznej narracji, możemy poczuć się niczym dziecko z ADHD w 40 minucie lekcyjnej. Ale cierpliwość jest cnotą. A powolne budowanie klimatu na pewno nie jest wadą. Jeśli o oglądaniu czegoś decydujecie po pilocie, jest duże prawdopodobieństwo że zostaniecie przy Outcaście i porzucicie Preachera. Jednak osobiście uważam, że ten drugi jeszcze nas zaskoczy. Szczerze mówiąc mnie zaskakuje od początku. Wielu powie, że twórcy nie mieli odwagi być wierni oryginałowi. A ja myślę, że odwagą jest właśnie pójście inną drogą.
A Wy, co myślicie o nowych serialach AMC i FOX?