Geek workout. Historia prawdziwa

Przychodzi geek na siłkę… Nie, to nie jest początek słabego kawału. To moje ostatnie doświadczenia życiowe. O czym myśli na siłowni miłośnik popkultury? Historia oparta na faktach!

 

Stało się. W końcu, kilka miesięcy po napisaniu jakże inspirującego wpisu o treningu na wypadek zombie apokalipsy, geek girl zwlekła się z kanapy i… usiadła do komputera. „Ufff…” – pomyślała – „Na szczęście na siłownię można zapisać się online.” Przynajmniej nie trzeba wychodzić z comfort zone.

Przed – trudne wybory

Najtrudniejsze zadanie. Wybór zajęć. Po przejrzeniu listy, geek girl musiała odpocząć oglądając kolejny odcinek Preachera. Tabata? Brzmi trochę jak egzotyczne warzywo. Sexy body? Kuszące, ale poziom optymizmu geek girl nie jest aż tak wielki, by sądzić, że za dwa miesiące zmieni się w Czarną Wdowę. Zumba? No way! Geek girl wyobraziła sobie to zażenowanie wszystkich wokół, kiedy jej nieskoordynowane ruchy zaczynają przechodzić w coś zupełnie groteskowego.  A może… pilates? „O tak!” – zakrzyknęła – „Powinno być łatwo i przyjemnie!”. 
Ok. Geek girl zapisała się na pilates i zaczęła wrzucać do sportowej torby potrzebne rzeczy. Żel pod prysznic Waniliowa Pralinka? „Ech” – westchnęła geek girl wiedząc, że zapach tego żelu zawsze wyzwala w niej przemożną ochotę na odwiedzenie cukierni. „Może jednak kupię inny…”
Weszła na siłownię dając do zeskanowania odcisk palca i czując się, jakby właśnie wkraczała do supertajnej organizacji (Hail…Hydra?). W środku całkiem przyjemnie. Ludzie przeróżnych rozmiarów okupowali dziwne maszyny. Na przykład taką, która imituje wchodzenie po schodach. „Ludzie płacą za chodzenie po schodach” – przemyka jej przez głowę ta nieco abstrakcyjna myśl. 
Alfred też daje radę!
Na ekranach młode, wygimnastykowane panie wyginają się w rytm przebojów, których geek girl na szczęście nie zna. Ale pozna. Chyba że na drugi raz nie zapomni o słuchawkach do telefonu (jaki drugi raz?!). Nagle przeżywa pierwszy szok. Na ekranie pojawiają się… Pingwiny z Madagaskaru. I geek girl mogłaby się poczuć nawet swojsko w towarzystwie Kowalskiego i Skippera, gdyby nie fakt, że widzi ich w teledysku Pit Bulla. „To skandal!” – zamruczała pod nosem i nieco wzburzona skierowała się do szatni.
W szatni nieco więcej spokoju. Kobiety w różnym wieku przygotowują się do wyciskania, skakania i innych aktywności, które geek girl widywała do tej pory tylko przeglądając motywujące fit-focie (i otwierając  przy tym wino – w końcu trudno poradzić sobie z całym sezonem The Night Managera bez butelki wina, prawda?).
Kwintesencja pierwszego dnia na siłce
Geek girl spojrzała w dół i uświadomiła sobie, że zapomniała ogolić nóg. Rozgląda się więc dyskretnie, badając stan łydek pozostałych użytkowniczek szatni. „Cholera. Co za wtopa.” – zanim jednak rumieniec wstydu wpełzł na jej lico, geek girl przypomniała sobie z ulgą, że jej feministyczne poglądy pozwalają na zapominanie o regularnym goleniu i w ogóle – co komu do tego!

W trakcie – co ja tu robię?! 

Geek girl zabrała ręcznik, kluczyk do szafki włożyła w but (przemyka jej przy tym przez myśl, że nie jest to dobry pomysł, ale z drugiej strony – nie ma innego, równie genialnego pomysłu), złapała małą (za małą?) buteleczkę wody mineralnej i udała się do sali.
A więc pilates. Instruktorka wyglądała dokładnie tak, jak geek girl wyobrażała sobie instruktorki fitness. No, może bez opaski na czole. Ale geek girl właściwie nie wie, dlaczego opaski na czole kojarzą jej się tak nierozłącznie z trenerami. Może to zasługa Deana Winchestera?
Tak, to definitywnie wina Deana W!
Po 5 minutach geek girl wypluwa, wraz z fragmentami płuc, swoje słowa o łatwości i przyjemności. Te wszystkie Aslany… a nie – asany! wymagają o wiele więcej wysiłku, niż przypuszczała. W połowie zajęć jej myśli zaczynają krążyć wokół Steve’a Rogersa. W Avengersach Tony Stark pytał Capa, co trenuje, że wygląda tak dobrze jak na swój wiek. Zasugerował przy tym właśnie pilates! I teraz geek girl nic innego nie robi, tylko wyobraża sobie Steve’a, który próbuje przyciągnąć swoje kolano do brody, robiąc przy tym deskę. I to wszystko w bardzo obcisłych spodenkach. „Trochę za wysoko ta pupa” – słyszy geek girl, zatopiona w myślach „Dla mnie – w sam raz.” – wyraz twarzy musiała mieć bardzo głupawy. Po chwili uświadomiła sobie, że to instruktorka koryguje jej niedoskonałą postawę ciała. „Ach” – wizja Capa znika, ku rozczarowaniu geek girl.
Czy naprawdę nikt nie zrobił fan artu z Capem ćwiczącym pilates?
Kiedy zajęcia się kończą, geek girl ma już wiedzę na temat mięśni w jej ciele, o których wcześniej nie miała pojęcia.
W dużym lustrze zobaczyła spoconą, czerwoną i… szeroko uśmiechniętą twarz. I – co warto dodać – była to jej własna twarz.
Szła do domu powoli, bo mięśnie drżały jej niczym bohaterce fanfików po 58 orgazmie w ramionach ukochanego bohatera. „Nigdy więcej.” – zdecydowała w myślach, sięgając po zakopane w odmętach torby fajki. Grymas na jej twarzy wskazywał jednak na przeżywanie ciężkich dylematów. Po chwili schowała paczkę, nieco zawiedziona swoją postawą. „Czyli co, od dziś jestem fit girl? Niedorzeczność!”
Po długiej kąpieli (długiej głównie dlatego, że geek girl przez 10 minut próbowała sięgnąć szampon z półki, ale za każdym razem uznawała, że to ponad jej siły) zasiadła do komputera. Odpaliła Fear The Walking Dead. Nareszcie na swoim geekowskim poletku! A potem, sama nie wiedząc, jak to się stało, weszła na stronę siłowni, przeleciała harmonogram zajęć i… kliknęła „Zapisz się”