Mój popkulturalny coming out

Trzy odważne wyznania, ujawniające mroczne sekrety popkulturowego życia autorki.

Dzisiejszy temat jest inspirowany – a nawet więcej – podkradziony (pamiętacie Austina Kleona i jego książkę?) z bloga Bałagan Kontrolowany. Kilka dni temu pojawił się na nim manifest popkulturowego guilty pleasure (link do wpisu o popkulturowym coming oucie).

Pomyślałam sobie, że to doskonała okazja do podzielenia się z czytelnikami tym, czym zazwyczaj się nie dzielę, udając eksperta i wysublimowanego znawcę popkultury (z jakim skutkiem – to już kwestia osobna;). Bo prawda jest taka, że w moim popkulturowym arsenale mieszczą się różne dziwactwa. Ale dopóki potrafię mieć do nich jako taki dystans – nie jest źle. I właśnie w ramach wzmocnienia tego dystansu, wywlokę je dziś na światło dzienne!

Wyznanie nr 1.

Uwielbiam court showy.

 
 
Chyba minęłam się z powołaniem. Za każdym razem, kiedy przełączając kanały w TV trafiam na Annę Marię Wesołowską lub Sąd rodzinny, nie mogę oderwać wzroku od ekranu. Sprawy sądowe, nieważne czy dotyczące rozwodu z mężem, który przez przypadek okazuje się bratem ciotecznym, czy morderstwa dokonanego z zimną krwią, wciągają mnie bez reszty. Zauważyłam nawet z przerażeniem, że im głupszy plot-twist (bo zawsze jakiś jest), tym większa fascynacja pojawia się na mojej twarzy. 12 gniewnych ludzi? Spoko. Ale dajcie mi Wesołowską – macie  mnie z głowy.

Wyznanie nr 2.

Shippuję Destiela.

 
Na dźwięk słowa Destiel połowa fandomu Supernatural szuka wzrokiem najbliżej położonego ostrego narzędzia. Druga połowa – chrząka znacząco i przystępuje do długiej przemowy, dlaczego jest to absolutnie jedyny OTP.
Co ja poradzę. Na początku oglądania SPN każda wzmianka o wielkiej miłości między Deanem a Castielem powodowała u mnie facepalm. No bo jak to tak? Wyrywający panienki Winchester miałby zakochać się w facecie, a w dodatku aniele? To zbyt abstrakcyjne. A potem zaczęłam sezon czwarty. I już w połowie wiedziałam, że dla Deana po prostu nie ma doskonalszej drugiej połowy. A sposób, w jaki na siebie patrzą całkowicie rozkłada mnie na łopatki. Jasne, twórcy serialu nigdy nie dadzą mi tej satysfakcji. Ale nie muszą. Ja tam swoje wiem.

Wyznanie nr 3.

 

Mam obsesję na punkcie pewnego hełmu.

Dla większości ludzi hełm Lokiego jest przerysowanym i raczej śmiesznym dodatkiem do image’u. Ja, a raczej – mój organizm – ma inne na ten temat zdanie. Najwyraźniej falliczny kształt hełmu porusza moje najbardziej dzikie i pierwotne instynkty. Jest to chyba mój jedyny fetysz i nie możecie sobie wyobrazić mojego rozczarowania podczas seansu The Dark World, kiedy okazało się, że Loki występuje bez tej części swojej garderoby. Oby w Ragnaroku rogi powróciły. I były jeszcze większe!
Czy to już wszystko? Na pewno nie, ale nie zapuszczajmy się głębiej w moją jaskinię popkulturowych, zakazanych przyjemności.  Nie ukrywam, że moim celem była nie tylko kompromitacja lub też – niezbadane są wyroki! – nobilitacja w waszych oczach. Chciałam was podstępnie sprowokować do dzielenia się swoimi guilty pleasures. Bo każdy jakieś ma, prawda?