Moje serce to Bunkier. O Supernatural bardzo subiektywnie

Wpis podyktowany osobistymi pobudkami. Subiektywne przemyślenia na temat specjalnego miejsca, jakie w moim sercu, głowie i duszy zajmuje serial Supernatural.

 

1 rocznica supernaturalowego szaleństwa

 

Rok temu o tej porze świat mógł dla mnie nie istnieć. Przygotowania świąteczne? Pakowanie prezentów? Proszę was! To zupełnie nieistotne zajęcia w porównaniu z obserwowaniem prób zatrzymania Apokalipsy.
Tak. Rok temu o tej porze byłam w ciągu supernaturalowym. Jeśli musiałabym kiedyś komuś tłumaczyć, czym jest binge watching, to mam doskonały przykład z własnego doświadczenia – 8 sezonów w 1,5 miesiąca.

Pewnie nie marnowałabym cennego, przedświątecznego czasu na ten wpis, gdyby nie to, że Supernatural nie tylko stał się moim absolutnie najbardziej umiłowanym serialem, ale też wkradł się podstępem w moje życie i pozostał jego stałym elementem. Elementem bez którego pewnie byłoby mi bardzo smutno.

Jak można nie lubić Winchesterów, czyli granice mojej percepcji świata.

 

Czy macie takie książki, filmy lub seriale, które kochacie tak mocno, że po prostu w głowie wam się nie mieści, że ktokolwiek mógłby mieć na ich temat inne zdanie, lub – o zgrozo! – przejść koło nich obojętnie? Mniej więcej w takiej kategorii w moim sercu leży SPN. Co prawda jestem w stanie wyobrazić sobie ludzi, którzy serialu nie widzieli (cóż, perspektywa nadrobienia 10 sezonów jest dość odstraszająca) ale już trudniej mi przyjąć do wiadomości, że ktokolwiek mógłby nie złapać bakcyla. Zazwyczaj jestem w stanie zrozumieć, że nie wszystkim podoba się dane dzieło. Ot, każdy ma inny gust. Kiedy kwestia dotyczy tego konkretnego serialu, jestem absolutnie pozbawiona tego rodzaju empatii.
Nie jest bezpośrednim celem tego tekstu przekonanie was do oglądania. Myślę, że jeśli będzie to któryś z kolei pochwalny wpis na temat serialu o braciach Winchester na który trafiliście, to być może będzie to impuls włączający popkulturową ciekawość,  która pogna was do sprawdzenia, o co tyle szumu. Chciałam tylko napisać, że 10 sezonów nie powinno nikogo przerażać. Nie należy bowiem traktować oglądania seriali jako zadań do wykonania. Od zadania bowiem niebezpiecznie blisko do obowiązku. A obowiązek zawsze niszczy radość obcowania z popkulturą. Z resztą, jak wiadomo, zawsze można skończyć na 5 sezonie, który pięknie zamyka pewną opowiadaną konsekwentnie od początku historię.. Podobno można. A na wyspach Bergamutach podobno jest kot w butach.

Proces wpadania śliwki w kompot.

Osobiście do Supernatural zabierałam się jak pies do jeża. Obejrzenie pierwszego sezonu zajęło mi chyba 3 miesiące. Ale kiedy zobaczyłam ostatnią scenę ostatniego odcinka 1 sezonu, wiedziałam, że klamka zapadła i nie ma już odwrotu. Wpadłam jak śliwka w kompot, a moje rosnące, ale jeszcze nie w pełni uświadomione uwielbienie do serialu, narzuciło mi mordercze tempo oglądania. I regret nothing. Ponieważ leciałam sezonami bez prawie żadnej przerwy w oglądaniu, nie miałam czasu na krytyczną refleksję. Wiecie, takie obcowanie z serialem to jak pierwsze randki, motylki w brzuchu i absolutnie zakrzywione postrzeganie rzeczywistości. Może dlatego tak bardzo się zdziwiłam, kiedy poszperałam w Internecie i okazało się, że uwielbiany przeze mnie sezon 6 wielu fanom wcale się nie podobał. Cóż, chyba umiejętność minimalnie trzeźwej oceny sytuacji powróciła do mnie podczas oglądania sezonu 7go, w którym byłam już w stanie dostrzec pewien spadek poziomu.
Dziś, kiedy pierwszy stan zakochania minął, potrafię znaleźć wady w fabule, postaciach i koncepcjach. Wiem, że fandom ma to do siebie, że lubi być marudny, a wielu ludzi uważa, że wiedzą lepiej od scenarzystów, jak serial powinien wyglądać (nie piszę tego złośliwie, co więcej – czasem się z tym zgadzam. Po prawdzie – mnie też dopadła ta dolegliwość i czasem wydaje mi się, że z powodzeniem mogłabym pisać scenariusze do SPN), ale ostatnio o tym myślałam i wyszło mi, że z 10 sezonów Supernatural nie podobały mi się tylko dwa. 7-my i 10-ty. Trwający obecnie 11 sezon na razie mnie nie zawodzi, a nawet sprawia, że budzi się we mnie ta szczególna fangirlowa ekscytacja, która odczuwałam najsilniej właśnie przed rokiem, kiedy kończyłam 5 sezon. Reasumując więc – na tak rozległy i długodystansowy serial, tylko 2 w moim przekonaniu, słabsze sezony to doskonały wynik. Na tyle doskonały, że Supernaturalzdeklasował Doctora Who i zajął zaszczytne pierwsze miejsce na liście moich popkulturowych miłości.
Co do miłości. Niektórzy pewnie twierdzą, że to przesada – kochać jakiś serial, czy fikcyjnych bohaterów. Ale ja osobiście uważam, że umiejętność wykrzesania z siebie tak gorących afektów w stosunku do fikcyjnych światów świadczy o pewnej supermocy, której posiadacze na pewno są szczęśliwsi, a ich życie jest ciekawsze i bogatsze. Nie bójmy się kochać postaci filmowych, książkowych i serialowych. Nie ma to, jak urozmaicenie naszego życia uczuciowego! Oczywiście zamykanie się w świecie fikcji nie jest dobre, ale to już dygresja i temat na zupełnie inny wpis.
Dlaczego serial Supernatural ma tak wierną, oddaną i wielką grupę fanów, którzy – a nie jest to wielka przesada – nazywają siebie SPN Family? O tym można pisać książki. Jako, że jest to osobisty wpis, nie będę dywagować, a skupię się na subiektywnych odczuciach.

Duchy, diabły i anioły – opowieści na dobranoc. Fabuła

 

Po pierwsze, Supernatural po prostu idealnie trafił w mój, kształtowany od dzieciństwa, gust. Grunt, jaki miałam przygotowany przed oglądaniem, był tak żyzny, że wcale się nie dziwię, że wyrosła z niego tak wielka miłość. Jako że byłam wychowywana w dość katolickiej rodzinie, Bóg, anioły, demony, biblijne historie, wskrzeszenia, cuda, opętania nie były dla mnie elementem świata fantasy. Dla dziecka, które ma na ścianie wizerunek anioła stróża, są to rzeczy realne, element życia. Wiara w rzeczy widzialne i niewidzialne. Choć dziś większy ze mnie sceptyk, to furtka została uchylona, a myśli dopuszczone. I chyba dlatego przygody Winchesterów, którzy obcują ze światem nadprzyrodzonym, wydały mi się tak fascynujące. Do elementów chrześcijańskich dochodzą mitologiczne, baśniowe, ludowe. Czyli to, co tygrysy lubią najbardziej. Coś jest na rzeczy, skoro postanowiłam pójść na antropologię kultury. I to chyba ta iskierka, której nie potrafię do końca zdefiniować, jest odpowiedzialna zarówno za wybór moich studiów, jak i za to, że Supernatural tak bardzo przypadł mi do gustu.

Braterska miłość prawie jak fanowska. Bohaterowie

 

Nawet najlepsze fabuły nie smakują tak dobrze, jeśli nie mamy bohaterów, za którymi poszlibyśmy w ogień. Z drugiej strony – dobrzy bohaterowie są w stanie uratować nawet słabą fabułę. I to jest chyba powód, dla którego Supernatural ma już 11 sezonów i nic nie wskazuje na to, by miał być to koniec. Ok. Uczciwie przyznaje, że łatwo się przywiązuję do postaci. W ogóle lubię czuć sympatię do postaci fikcyjnych, lubię uczucie, że autentycznie przejmuje mnie ich los. A towarzystwo braci Winchester sprawia mi niezmierną radość. To jest ta jedyna w swoim rodzaju, idealna mieszkanka cech, z którymi z jednej strony – można się identyfikować, z drugiej – w których można się po prostu, po fangirlowsku zakochać.
Choć patrząc na fandom, wygodnie jest czynić podziały na team Sam i team Dean, to każdy kto zaprzyjaźnił się z braćmi Winchester wie, że to o wiele bardziej skomplikowane. Bo zarówno Sam, jak i Dean posiadają odmienne, ale równie bliskie mojemu sercu cechy. Czasem identyfikuję się z jednym, czasem z drugim. Czasem staję po stronie młodszego, czasem starszego Winchestera. Zazwyczaj, kiedy mamy dwójkę bohaterów, potrafimy zbudować jakąś hierarchię sympatii, nawet jeśli miałaby być zbudowana na zasadzie „kogo bardziej kochasz: tatę czy mamę”. W tym jednak przypadku – nie potrafię się zdecydować. A kiedy mój umysł jest zmęczony niemożliwością dokonania wyboru, zawsze może zwrócić się w stronę drugoplanowych postaci, na czele z niezastąpionym Castielem i Crowleyem.
W ogóle wachlarz postaci i osobowości, jakie w tym serialu się przewinęły i przewijają jest tak szeroki, że każdy znajdzie coś dla siebie. Co więcej – mam wrażenie, że właściwie na palcach jednej ręki policzyć można bohaterów, którzy są jednoznacznie źli i odpychający. Serial doskonale balansuje na granicy rozrywki i refleksji. Ma w sobie wiele ambiwalencji. Co prowadzi mnie do kolejnego powodu, dla którego wielbię świat Winchesterów.

Chcę być Człowiekiem Pisma! Perspektywy badawcze

 

Oczywiście, Supernatural jest serialem rozrywkowym, czasem dramatycznym, często komediowym i na takiej płaszczyźnie oglądanie go jest czystą przyjemnością. Jednak jest pewien aspekt, który mnie – człowieka o analitycznym nastawieniu do kultury – cieszy nawet bardziej. Rozległe perspektywy badawcze. Jak się chce, to z Supernatural można wyciągnąć ogromną ilość problemów, kontekstów, podtekstów które można rozkładać na czynniki pierwsze, analizować i porównywać z ogólnymi trendami w kulturze. Już samo śledzenie nawiązań do popkultury jest ciekawe i daje wiele radości. A można wejść głębiej. W tematy związane z religią, mitem, dobrem i złem, postrzeganiem Boga, antropocentryzmem… Myślę, że swobodnie wyszłaby z tego dość długa rozprawa doktorska.

Rodzina w Internecie. Fandom

 
À propos prac badawczych. Nie ma chyba lepszego przykładu tego, czym jest Fandom, jak działa, co tworzy i w jaki sposób komunikuje się z twórcami, niż fanowska społeczność skupiona wokół Supernatural. Już samo obserwowanie tego JAK ludzie kochają serial jest fascynujące. O tym, jak wspaniały jest fandom SPN i jak ważny jest dla twórców i aktorów, nie będę się rozpisywać – wystarczy puścić sobie jakikolwiek supernaturalowy panel na youtube. Supernatural dla odtwórców głównych ról nie jest po prostu serialem. Jest stylem życia. To, jak mieszają się charaktery wykreowanych przez nich postaci z ich własnymi, jest niezwykłe.
Tak, SPN zmienia życie. Myślę, że każdy fan jest w stanie wskazać choć jedną rzecz, którą Supernatural wniósł do jego własnej codzienności. Ze mną serial jest prawie na stałe. Kiedy jem placek z jabłkami – nie mogę nie myśleć o Deanie i jego uwielbieniu do apple pie. Kiedy widzę witraż lub obraz z aniołami, moje myśli jakoś dziwnie wędrują ku Castielowi – także wtedy, kiedy noszę mój beżowy trencz. Takie już mam supernaturalowe zboczenie. Poza tym – dzięki SPN zaczęłam znowu pisać. Nie ma nic lepszego na szlifowanie swoich prozatorskich umiejętności, niż fan fiction. Tak, tak – przyznaję. Odkryłam perwersyjną przyjemność czytania i tworzenia fan fiction. Dzięki temu z Winchesterami mogę przebywać właściwie w każdym momencie i niekoniecznie muszę włączać sobie sezon.
Czasem, kiedy akurat jakiś element fabuły kanonicznej mnie uwiera, zwracam się ku fanowskiej twórczości, która często jest na bardzo przyzwoitym poziomie. To taka pocieszająca myśl – moi bohaterowie żyją nie tylko w serialu, ale też na tysiącach stron opowieści. Dzięki temu właściwie zawsze trafię na coś nowego. Nie ma mowy o nudzie. A jak i to mnie nie satysfakcjonuje, zawsze mogę zwrócić się ku własnej wyobraźni.

Na zabój

Serial ten, jak chyba żaden inny, skradł tak potężny kawał mojego serca, że moim obowiązkiem było napisanie tego, zupełnie wyrwanego z kontekstu, panegirycznego wpisu. Rok z Supernatural to niewiele, bo przecież serial świętował niedawno 10-lecie. Ale był to dla mnie rok intensywnej fascynacji, niezmiernej radości z oglądania każdego odcinka, obcowania z tak uroczo doskonałymi postaciami i całkowicie boskim fandomem. Nie wiem, ile będzie sezonów, nie wiem czy 11sty utrzyma poziom i co będzie dalej. Czy serial powinien się już skończyć? Pewnie tak. To jednak racjonalny punkt widzenia, którego nie lubię obierać mówiąc o Supernatural. Bo prawda jest taka, że niezależnie od tego ile razy się wkurzę i znużę, to będę ten serial oglądać do jego ostatniego odcinka. To moja popkulturowa miłość, która działa podobnie, jak miłość do rodziny. Niezależnie od okoliczności, kocha się i koniec. I właściwie, bardzo mi z tym dobrze.
 
A wszystkim, którzy dotrwali do końca tego, nieco przydługiego wpisu, życzę Wesołych Świąt! 

źródło: http://swindchesterlover22.deviantart.com