Netflix i fear of missing out

Fear of missing out, czyli strach przed tym, że coś nas omija jest przypadłością każdego fana popkultury. Ale czy naprawdę jest się czego obawiać?

 

Tak, niewątpliwie największym newsem dla wszystkich serialowych i filmowych geeków jest w tym tygodniu pojawienie się w Polsce Netflixa. Nie mam jednak zamiaru przedstawiać jego plusów, ani obszernie komentować krytycznych uwag, jakie już się pojawiają pod adresem platformy. Chcę się za to zastanowić nad aktualnością treści kulturalnych w dobie łatwego i szybkiego do nich dostępu.
Punktem wyjścia jest dla mnie zarzut, że przecież Netflixnie ma wcale nowości w swoim repertuarze i dlatego nigdy nie wygra ze ściąganiem z Internetu świeżych odcinków lub filmów nagranych komórką w kinie.

Pochłanianie sezonów czy śledzenie nowości? 

Sprawa wiąże się oczywiście ze sposobami oglądania i z tym, jak zmieniają się one w dobie Internetu. Możemy na przykład ściągnąć wszystkie sezony Sons of Anarchy i obejrzeć je w miesiąc. Binge-watching jest chyba najpopularniejszym sposobem oglądania seriali (no, chyba że jestem no-lifem i tylko mnie się tak wydaje, a normalni ludzie robią coś innego ze soim życiem…?). Możemy też oglądać seriale na bieżąco, czekając pokornie na kolejne odcinki.
Serwisy kulturalne, a także blogerzy zasypali nas ostatnio najbardziej wyczekiwanymi premierami roku. Tak, do ogarnięcia jest sporo i w wielu ludziach może to wywołać poczucie dyskomfortu, a w skrajnych przypadkach nawet przerażenie!
Tyle seriali wchodzi na antenę w najbliższym kwartale, a ja nawet nie obejrzałam/em ostatniego sezonu Downtown Abbey! 

Fear of missing out, czyli o co chodzi z tym Star Wars? 

Ten dyskomfort ma nawet swoją nazwę: Fear of missing out (FOMO). Jest to coraz częstsza przypadłość w dobie portali społecznościowych i nadmiaru informacji. Niepokojące poczucie, że coś nas omija, przekonanie, że znajomi z facebooka prowadzą ciekawe i radosne żywoty, a my stoimy w miejscu. Strach przed wypadnięciem z obiegu, pozostaniem w tyle.
Myślę, ze FOMO dotyczy także konsumpcji kultury. Tyle dzieje się w kinach, księgarniach, stacjach telewizyjnych! Jeszcze nie odpaliłeś Daredevila, a tu już wszyscy wokół rozmawiają o Jessice Jones. Silne poczucie bycia z boku musieli mieć ostatnio wszyscy, którzy z jakiś przyczyn nie widzieli nigdy Gwiezdnych Wojen.
Zauważyłam, że modele zachowań przy okazji szumu medialnego przed i po premierze Przebudzenia Mocy były zasadniczo dwa – jeden to nadrabianie serii, drugi – ostentacyjne wręcz deklarowanie braku zainteresowania. „Nigdy nie oglądałam i nie zamierzam!” – tak zdecydowane oświadczenia padały w komentarzach. Mam nadzieję, że ci, którzy postanowili poznać uniwersum GW swojej decyzji nie żałują i chociaż na początku była może nieco wymuszona, szybko zamieniła się w przyjemność obcowania z kultowym produktem popkultury.
Lecz nadal – presja na bycie zawsze w temacie jest ogromna. Poddając się jej kończymy z oglądaniem 30 seriali na raz, zmuszeni do opracowywania tabel z datami premier kolejnych odcinków. Tak, jakby te wszystkie epizody były filmikami ze Snapchata, które po jakimś czasie bezpowrotnie znikają.
 

Pęd ku przyszłości i wieczne TERAZ

Paradoks Internetu polega na tym, że z jednej strony kultywuje nowość i dynamizm przepływu informacji oraz treści, a z drugiej: zawiesza wszystko w wiecznym TERAZ. Internet doskonale konserwuje wszystko, co do niego wrzucimy. Film, serial, książka – zawsze będą aktualne. Bo zawsze będą dostępne. I wchodzący do Polski Netflix jest także taką bazą treści. Atutem tej bazy jest jakość i legalność. Nastawienie na nowość schodzi na dalszy plan, ale to przecież nic strasznego!
Widzicie, Supernatural (przykład z życia!) leci już 10 lat. Są oczywiście tacy, którzy byli z nim od samego początku. Ale są i tacy, którzy dołączyli po roku, pięciu, dziesięciu latach. I co? Czy coś nam umknęło? Fandom jak stoi, tak stał. I cały czas jest otwarty na nowych widzów, którzy być może za rok, a może za trzy zakochają się w serialu.
Tak samo jest z każdym innym tworem kultury. W sieci zawsze znajdziemy kogoś, z kim będziemy mogli pogadać na temat filmu sprzed 10 lat. Nic się nie dezaktualizuje. Boimy się zostać z tyłu. Ale sęk w tym, że nie ma żadnego tyłu. Są po prostu połacie informacji i treści, z których możemy wybierać to, co najbardziej nas interesuje.