Marvel cały czas ma pomysł na siebie. Krótko na temat Black Panther

Black Panther recenzja

Czy Black Panther to najlepszy film Marvela? Pewnie nie, ale nie o to chodzi. Historia króla T’Challi pokazuje, że MCU cały czas ma nam jeszcze dużo do zaoferowania. Recenzja bez spoilerów.

Fabuła

Warstwa fabularna to raczej nic odkrywczego. Młody książę, który zostaje królem i musi zdecydować, czy kroczyć śladami ojca, czy też odnaleźć własną drogę. A na przeszkodzie staje mu bliski członek rodziny, niesprawiedliwie potraktowany i postanawiający upomnieć się o swoje. Generalnie film jest nieco thorowaty. O ile po Ragnaroku zapragnęłam  zobaczyć razem duet Loki-Strange, tak po Black Panther chętnie obejrzałabym film polegający na rozmowach T’Challi z Thorem na temat trudów władzy. Myślę, że chłopaki by się dogadały. A tak na marginesie – jeśli już Wakanda ma się bardziej otworzyć na świat, to spokojnie mogliby przyjąć uchodźców z Asgardu. Ci powinni doskonale się tam zaaklimatyzować. No i nie oszukujmy się, w każdym królestwie przyda się Haimdall.

 Warstwa wizualna i dźwiękowa

Dość sztampowa historia mogłaby uczynić z nowego popkorniaka MCU film przeciętny. Ale nic takiego się nie stało, bo nasza Panterka nadrabia absolutnie fenomenalną warstwą wizualną. Za design Wakandy, a przede wszystkim kostiumy należy się twórcom wielki szacun. No i muzyka! Wszystko tak pięknie do siebie pasuje, a jednocześnie tworzy w MCU zupełnie nową jakość. Uwielbiam, kiedy bohaterowie Marvela uciekają z Nowego Jorku i pokazują się na innym tle. W końcu nie wszystko musi dziać się w USA.

 Postacie

Historia może i jest prosta i raczej mało innowacyjna, wizualne efekty wspaniałe.  To dokładnie, powiecie, jak w Doctorze Strange’u! Tyle, że Black Panther bije na głowę Strenge’a postaciami drugoplanowymi, które są doskonałe bez wyjątku. Serio, nie pamiętam drugiego takiego filmu Marvela, gdzie cały drugi plan jest tak świetnie zarysowany. Oczywiście, w MCU nie brak fajnych postaci, ale takie ich natężenie w jednym filmie wcześniej się nie zdarzyło. Na szczególną uwagę zasługują bohaterki, bo Shuri, Nakia, Okoye czy Ramonda mogłyby spokojnie unieść na swych barkach całe widowisko i żaden T’Challa nie byłby specjalnie potrzebny. Nie zrozumcie mnie źle, Czarna Pantera to porządny bohater, ale to kobiety w tym filmie są najlepsze.

Oczywiście osobny akapit należy się villainowi tej produkcji. Killmonger to, jak na standardy Marvela, bardzo dobry przeciwnik, z porządną i logiczną motywacją, z którą można polemizować ale nie sposób przejść obok niej obojętnie. Pozytywne oceny, które można przeczytać w internecie dotyczące Killmongera są dowodem na to, że lubimy czarne charaktery, które działają pod wpływem poczucia niesprawiedliwości oraz osobistych (rodzinnych) doświadczeń. No patrzcie, zupełnie jak w przypadku Lokiego, prawda?

Geniusze z Marvela

Marvel Cinematic Universe świętował ostatnio 10 lecie. Poczuliście się staro? Bo ja trochę tak. W ciągu tej dekady MCU wypracowało sobie niekwestionowaną pozycję lidera na poletku superbohaterskich produkcji. W czym tkwi sukces MCU? Przede wszystkim w bardzo dobrej strategii. Tak rozbudowany projekt wymaga przemyślenia, znajomości odbiorców oraz przewidywania trendów i nastrojów widowni. I Marvel robi to od lat absolutnie znakomicie. Najświeższym przykładem jest właśnie Black Panther. Idealny film pomiędzy wesołym Ragnarokiem, a dramatycznym Infinity War. Kto jeszcze nie widział, niech kupuje bilety!