Supernatural – potworności, gdzie jesteś?

Niedawny finał 11 sezonu Supernatural sprowokował mnie do kilku ogólnych przemyśleń na temat antropocentryzmu w serialu i tego, czy ludzkie zawsze znaczy…dobre (dla fabuły)?

Supernatural zawsze miał jednego bohatera. Człowieka. 

To On, ze swoimi wadami, uczuciami, wątpliwościami, błędami, pragnieniami był w centrum. Nadnaturalne zjawiska były przedstawiane w świetle negatywnym  – to z nimi co odcinek walczyli Sam i Dean. Niektórzy powiedzą,  że serial sproblematyzował potem prosty podział na dobrych ludzi i złe potwory. Owszem, czasem istoty nie z tego świata okazywały się, ku zdumieniu braci Winchester, nie do końca zepsute i krwiożercze. Ale znowu – działo się to tylko wtedy, gdy pokazywały swoją ludzką stronę. Wampir, czy wilkołak nie jest jednoznacznie negatywny, bowiem zachowuje (w pewnym stopniu) ludzkie uczucia. Kiedy ta ludzka część natury nie do końca umiera, rodzi się dylemat – czy zabijać istotę, która owszem, jest zagrożeniem, ale przecież nie jest całkowicie wyzuta z uczuć czy sumienia.

Rozpoznanie człowieka w nadprzyrodzonych istotach było dla Winchesterów (i przy okazji dla widzów) szokiem. To odkrycie, przy okazji, rozpoczęło proces oswajania nas z potworami. Supernatural powoli tracił swój rys horrorowy. A ten był najmocniejszy własnie wtedy, gdy duchy, demony, zmiennokształtni i inni byli po prostu strasznymi upiorami, z którymi nie można nawiązać żadnej komunikacji i wobec których człowiek (nieprzygotowany do walki jak Winchesterowie) jest tylko bezwolną ofiarą.

Miłe niespodzianki także w sezonie się zdarzały – ale jednocześnie przypomniały o niewybaczalnych błędach twórców – pozbycia się Bobbiego nigdy nie wybaczę!

Pamiętacie jeszcze ten dreszczyk emocji, jaki towarzyszył nam w 3 czy 4 sezonie, kiedy w fabule zaczęły mieszać potężne demony oraz budzące strach i respekt anioły? Ich fizyczne powłoki (czy też naczynia) nie mogły nas zwieść – mieliśmy do czynienia z istotami oddalonymi o eony od wszystkiego, co ludzkie. Właśnie to czyniło je tak fascynującymi postaciami. Potem jednak, coś się zepsuło.

Kiedy to się stało? Nie potrafię wskazać jednego momentu. Faktem jest, że Supernatural przestał być serialem o ludziach i potworach. Stał się po prostu historią na wskroś ludzką, w której każda istota posiada odruchy, cechy i przywary, które są nam bliskie.

Misha, Misha, wiem, że się starałeś, ale wyszła ci jakaś dziwna karykatura Lucyfera.


Crowley to przecież sztandarowy przykład człowieka sukcesu, pełnego ambicji, ale też małostkowego i zazdrosnego (jego zachowanie po utraceniu władzy w Piekle na rzecz Lucyfera w sezonie 11 było emocjonalne do granic. Czy tak powinien zachowywać się King of Hell?).

Castiel od pewnego czasu chyba tylko udaje anioła, bo (co stwierdzam z wielkim bólem) swoją anielskość utracił już dawno, dawno temu. Oczywiście, pokochaliśmy Casa za proces przywiązywania się do naszych wartości, ale jednak to rys obcości i nieprzystawalności do świata był tym, co czyniło tę postać niepowtarzalną.

Ciemność, bohaterka 11 sezonu była groźna tylko wtedy, gdy nie posiadała ciała, będąc po prostu spowijającą Ziemię, tajemniczą i złowrogą energią, zmieniającą ludzi w pozbawione sumienia potwory. Potem, pomijając posiłki z dusz, nie wykazywała żadnych cech, których nie znamy z naszego, człowieczego doświadczenia – żal, zagubienie, złość i dziecięcą w gruncie rzeczy chęć zepsucia wszystkiego, co zdołał zbudować jej boski brat, byle tylko rozładować swoją frustrację.

Bóg? Tak bardzo ludzki, że bardziej już chyba się nie da. Wyluzowany, nieco egocentryczny ale lubiący stać z boku, który w Bunkrze pod koniec sezonu odgrywał rolę nieznośnego współlokatora.

Finałowy dream-team. A jednak jakoś bez napięcia…

Nawet Lucyfer – choć na początku (jeszcze w Klatce) wzbudzający we mnie te same emocje co w 5 sezonie (czyli strach i niepokój), im dalej w las tym bardziej stawał się irytujący i obdarty ze swojej godności Księcia Piekieł, kiedy niczym obrażony nastolatek, zamykał się w pokoju i ostentacyjnie podkręcał głośność sprzętu grającego nie chcąc rozmawiać ze swoim ojcem.

Supernatural utracił umiejętność dystansowania postaci nie będących ludźmi, od tego, co jest nam bliskie. Kiedyś ludzka perspektywa przeciwstawiona była nadprzyrodzonej, stanowiącej zagrożenie, bo rządzonej inną (niezrozumiałą) logiką. I wcale nie przeszkadzało, że potwory były przedstawiane w ludzkiej postaci (nawet smoka w ludzkim ciele jakoś zaakceptowałam) dopóki ich motywacje nie były podobne do naszych. Dziś Winchesterów nie spotyka już nic, z czym nie dałoby się dogadać. Oczywiście, Sam i Dean mają problemy, lecz są to problemy tylko na pierwszy rzut oka odbiegające od przyziemności.

I jeśli miałabym jakieś oczekiwania w stosunku do 12 sezonu, to byłoby to odrzucenie przez twórców wszechobecnej, ludzkiej perspektywy. Niech potwory na powrót będą potworne, demony demoniczne, a anioły…anielskie.