Szósty sezon Gry o Tron – spoiler, czy fanfiction? (Manifest czytelnika PLiO)

Dziś w nocy premiera 6 sezonu Gry o Tron. Serialu, który udowadnia, że fascynacja fantasy może rozbudzić się nawet w najbardziej przeciętnych Kowalskich. Serialu, który niegdyś mnie totalnie zafascynował i doprowadził do odkrycia jednej z najbardziej zajmujących historii książkowych w moim dorosłym życiu. Dziś rozpoczynam bardzo trudny eksperyment. Spróbuję nie oglądać.

 Do tej pory na blogu interesowały mnie raczej kwestie zupełnie inne – jak oglądać seriale, jak zorganizować sobie czas, skąd czerpać inspiracje. Przekonywałam, że w kwestiach popkultury nie powinniśmy popadać wfear of missing out, bowiem wszystkiego ogarnąć się nie da. W przypadku Gry o Tron jest mi jednak o wiele trudniej zachować taki ton. Bo oto sama przeżywam rozterki.
Pół jeszcze biedy, kiedy ktoś nigdy GoT nie oglądał. Wtedy może po prostu ignorować reklamy, memy i wszystko co z serialem się wiąże, a na co można wpaść podczas zwyczajnego surfowania po Internecie. Pół biedy, gdy ktoś stracił całkowicie zainteresowanie serialem i ma gdzieś cały hype. Mój przypadek jest inny.
Do tej pory widziałam każdy odcinek i moje oczekiwanie na premiery kolejnych zawsze było pełne ekscytacji. I chociaż ostatni sezon pozostawił mnie z uczuciem rozgoryczenia i złości (niektórzy z was może uznają że przesadzam używając takich, a nie innych określeń – jednak muszę zaznaczyć, że historia wzbudza we mnie ogromne emocje), to bynajmniej nie straciłam zainteresowanie tym, co stanie się dalej. I niestety, wcale nie mam tego gdzieś.
Tyle, że… nie chcę wiedzieć. Przynajmniej nie teraz.
Kilka lat temu, oczywiście za sprawą serialu postanowiłam sięgnąć po Pieśń Lodu i Ognia. Gdybym wiedziała, że skończy się to tak, jak się skończyło, zastanowiłabym się nad tym krokiem dwa razy. Niestety. Książki trafiły w mój gust w stu procentach. Od czasów czytania Harrego Pottera nie pamiętam, by zdarzyło mi się aż tak łapczywe pochłanianie kolejnych tomów. Serial szybko stał się dla mnie jedynie interesującym dodatkiem. No i w końcu opuściłam szeregi Nieskalanych (tak fani książek nazywają osoby znające tylko serial), mogąc szczycić się tym, że WIEM, CO BĘDZIE DALEJ! Stanęłam w jednym szeregu z władcami wszelkich spoilerów, posiadającymi tę potężną, niebezpieczną broń – wiedzę o kolejnych zwrotach akcji i zgonach w Westeros. Wiedzę, którą można było straszyć niepokornych znajomych. Odtąd mogłam z satysfakcją obserwować miny członków mojej rodziny, którzy oczy wypłakiwali w trakcie Krwawych Godów. A JA WIEDZIAŁAM.

 

Oglądanie serialu zmieniło się więc w uprzejme zainteresowanie, jak to twórcy pokażą nam co lepszą scenę z książki. Przez te lata bywałam zawiedziona ich wyborami, czasem jednak czułam się w pełni usatysfakcjonowana, albo nawet mile zaskoczona. Niektórych bohaterów wolałam w wersji serialowej, niektórych zaś ceniłam bardziej na kartach książki. Wszystko grało i jakoś się zazębiało ze sobą. Byłam w pełni zadowolona z pełnego pakietu (książka+TV), z jakiego korzystałam.
 
A potem przyszedł sezon 5 i wszystko się zmieniło.
Powoli stawało się jasne, że materiał źródłowy się kończy. Że sezon będzie adaptacją Tańca ze Smokami, ostatniej książki sagi, która ujrzała światło dzienne w 2011 roku. Wtedy czytelnicy mogli mieć jeszcze nadzieję, że kolejna książka – Wichry Zimy, wyjdzie za kilka lat i sytuacja jaka ma miejsce teraz, nie nastąpi.
 
A jaką mamy sytuację?
George R. R. Martin, niczym student piszący magisterkę, zdaje się zajmować wszystkim, tylko nie tym, co trzeba. Wichry Zimy cały czas nie wieją, cliffhanger z serialu był odzwierciedleniem tego książkowego, a twórcy serialu z braku materiałów zaczęli kombinować. I przy okazji zepsuli mi jeden z moich ulubionych wątków.
Wiem, to głupie i niedojrzałe, co teraz napiszę. Ale ja się śmiertelnie na  Davida Benioffa i D.B. Weissa obraziłam. Rozumiem, że adaptacja rządzi się swoimi prawami. Nie mam nic przeciwko wartościom dodanym, modyfikacjom, zmianami perspektywy. Nawet inna wizja może mieć swoje plusy. Ale tego, co twórcy robili ze Stannisem, nigdy im nie wybaczę.

 

Z resztą, Stannis to nie jedyna ofiara… w sumie nie wiem – twórców? A może po prostu formatu serialowego, który rządzi się swoimi prawami?Oglądanie Gry o Tron zaczęło mnie w każdym razie bardziej frustrować niż bawić. Ale myślę, że każdy choć raz to przeżył – żal i złość, bo film nie oddał nawet w połowie wspaniałości naszej ukochanej książki. I tu działa dokładnie ten sam mechanizm. Dopóki miałam bezpieczną przystań w postaci książek, mogłam ze spokojem podpatrywać serialową fabułę i tonem mentora informować wszystkich, że tak być nie powinno – w książce jest inaczej! A teraz ta bezpieczna przystań gdzieś zniknęła i nie wiadomo nawet, kiedy się pojawi.
Show must go on. 
 
Z Martinem (to znaczy z jego podpowiedziami), lecz bez książki sezon 6 może być dziwacznym miksem spoilerów z Wichrów Zimy oraz swoistego fanfiction – jedynego na jakie pozwala pisarz(Martin jest znany z tego, że absolutnie nie akceptuje twórczości fanowskiej na bazie PLiO). A najgorsze jest to, że właściwie nie jesteśmy w stanie rozpoznać, co jest wytworem wyobraźni osób odpowiedzialnych za serial, a co – wizją Martina.
I może w innych okolicznościach mogłabym ten stan rzeczy zaakceptować, jednak w tak newralgicznym punkcie, jakim jest [spoiler!] śmierć (?) Jona Snow’a po prostu nie chcę najpierw poznać wersji serialowej. Dlaczego? Ponieważ najprawdopodobniej wątek ten zostanie poprowadzony zgodnie ze wskazówkami Martina. Nie wierzę, że nie, skoro Jon (i jeśli tak nie jest, to będę zaskoczona) jest jednym z najważniejszych bohaterów historii rozgrywającej się w Westeros. Czy to od Benioffa i Weissa fani sagi mają dowiedzieć się w końcu, czy słynne R+L=J jest prawdą? Moim zdaniem szkoda, że tak się stało.

 

Tyle lat spekulacji i taki klops – Martin nie zdążył.
I nie będę wchodzić tu w kwestie tego, na ile presja milionów wpływa na wenę, na ile kosmiczny przypływ gotówki wpływa na motywację do pisania i czy w ogóle mamy prawo wymagać od pisarza, żeby dostarczył nam ciąg dalszy teraz-już. Jako czytelnik, wierny i zachwycony czytelnik, jestem smutna, że na mojej półce nie ma Wichrów Zimy. I dziś mówię: Panie Martin, poczekam. Poczekam, bo kocham pana historię. Bo chcę dowiedzieć się właśnie od pana, co się stało z moimi ukochanymi bohaterami.
Jednocześnie wiem, że będzie to naprawdę trudne. Bo już niedługo żywy lub martwy Jon spróbuje wyskoczyć z mojej lodówki, Tyrion będzie rozbijał się po moim facebookowym wallu, a Daenerys ganiać za smokami na filmwebie. Przez najbliższe miesiące czekają mnie próby unikania spoilerów. Próby – i tu jestem pesymistką – najprawdopodobniej nieudane. Wiem, że nie jestem odosobniona w mojej szalonej decyzji świadomej rezygnacji z uczestniczenia w tak wielkim popkulturalnym święcie, jakim jest nowy sezon Gry o Tron. I tylko to mnie jakoś pociesza.
Całej reszcie – życzę doskonałego sezonu. Teraz to wy będziecie mieć władzę nad każdym „książkowcem”. To wy będziecie władcami spoilerów!