Conjuring 2. Saving people, hunting things. Real family business!

Po horrory sięgam dość rzadko. Wcale nie dlatego, że jestem strachliwa lub nadmiernie wrażliwa. Co to, to nie – już dawno nauczyłam się jadać kolacje ze wzrokiem wbitym w rozpadające się, gnijące zombiacze truchła snujące się w The Walking Dead. Po prostu filmy grozy wywołują u mnie dyskomfort, którego nie lubię odczuwać.

 No właśnie – nie tyle strach, co – dyskomfort, coś co irytuje i nie wprowadza w zbyt dobry nastrój. I tak, wiem, że zasadniczo o to właśnie w przeżyciu związanym z oglądaniem filmu grozy chodzi. O oswajanie strachu w warunkach bezpiecznych – z poziomu wygodnej kanapy i paczki chipsów.
Wszystko jednak sprowadza się do mojego dziecinnego wręcz pragnienia happy endów. Nawet w horrorach. Na szczęście – nie wszystkie scary movies kończą się totalną masakrą bohaterów. Co więcej, to wcale nie odziera ich z potworności i przerażania, jakie potrafią wywołać w widzu. I takim horrorem jest Obecność 2 (z resztą – pierwsza część także).
Co jest takiego w tej serii (Czy dwie części można już nazwać serią? Biorąc pod uwagę parę głównych bohaterów i ich bogate doświadczenie, można się spodziewać kontynuacji), że ma tak wysokie noty na wszelkich filmowych portalach – co horrorom zdarza się niezwykle rzadko? Ach – wszystko, co spragnione upiornych wrażeń tygrysy lubią najbardziej!
 

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony www.technobuffalo.com
Tematyka
Horror religijny/satanistyczny to podgatunek, który niezmiennie mnie fascynuje. Filmy te, od czasów pierwszego (i dodajmy – ostatniego) seansu Egzorcysty wywołują u mnie modelowe odczucia, jakie horror wzbudzać powinien. I trudno się dziwić – opowieści o opętaniach i demonicznych siłach, które kpią sobie z wszystkich sceptyków i bezpardonowo łamią zasady, w które tak (nomen omen) święcie wierzymy, cudownie lawirują między rozbuchaną fikcją, a wiarą. 
Ci, którzy wychowali się w katolickich rodzinach doskonale zdają sobie sprawę, że demoniczne nękanie może być uważane za całkowicie realną sytuację. Dorastając w takiej a nie innej tradycji, odbieramy takie horrory nieco inaczej, niż te o wilkołakach, mutantach, czy zombiakach. Dość wspomnieć, że na lekcjach religii niektórzy kreatywni księża puszczają dzieciakom filmy w stylu Egzorcyzmów Emily Rose. Stare, dobre straszenie szatanem! A może pociągają nas tego typu horrory, ponieważ tęsknimy za przeżyciem sacrum?

 

Obecność 2 nie różni się wiele od pierwszej części. No, co prawda tym razem jesteśmy w Anglii, a nie na amerykańskiej prowincji, ale duchy i demony wszędzie rozrabiają podobnie. Twórcy stosują tradycyjne chwyty horrorowe, igrając sobie z całkowicie świadomymi widzami, którzy tylko czekają w napięciu na coś potwornego wyskakującego zza rogu. Takie proste, a nadal działa!
Historia oparta na faktach!
Nic tak nie podkręca hype’u na horror movie, jak mały, niewinny dopisek „based on true events”. Trzeba oddać Obecności – ma wystarczający materiał źródłowy, by zaniepokoić widza i kazać mu jeszcze raz zweryfikować swoje poglądy na rzeczy widzialne i niewidzialne. Zwłaszcza, gdy napisy końcowe pojawiają się przy akompaniamencie prawdziwych nagrań i w towarzystwie archiwalnych zdjęć. Wszystkim, którym przeszło kiedykolwiek przez myśl, że Winchesterowie prowadzą fascynujący, rodzinny biznes polecam zapoznanie się z życiorysem Eda i Lorraine. Nie z tego świata? Jak najbardziej z tego!

 

Bohaterowie
Na początku wspominałam o dyskomforcie, który odczuwam oglądając horror. O co mi chodzi? Otóż zasadniczą cechą tego gatunku jest to, że emocje widza są zsynchronizowane z tym, co przeżywa bohater. A ten zazwyczaj przeżywa nie tylko strach, ale też bezradność. I tej bezradności, świadomości że nie da się uciec przed niebezpieczeństwem, że nie ma środków lub siły do obrony, nie lubię. Dlatego też bardzo szybko męczą mnie wszelkie podgatunki gore, gdzie jedyną „straszną” rzeczą jest kreatywność w zadawaniu bólu i śmierci.
W przypadku Obecności sytuacja jest inna, bowiem nasi bohaterowie dzielą się na tych bezbronnych oraz tych, którzy znają się na rzeczy. Boimy się, kiedy obserwujemy rozwój wypadków z perspektywy rodziny Hodgsonów, ale kiedy na miejsce wkraczają Warrenowie, nasze napięcie opada (choć akcja wcale nie zwalnia!), bierzemy głęboki oddech i już jesteśmy gotowi (wraz z Lorraine i Edem) wysłać to cholerstwo z powrotem do piekła.

 

Szczerze mówiąc, Obecność zbliża się do tego, co nazwać można horrorem idealnym. Jest straszny, wywołuje gęsią skórkę oraz sprawia, że widz gwałtownie podskakuje na fotelu podczas seansu. Z drugiej strony – niweluje ciągłe poczucie zagrożenia i bezradności poprzez wprowadzenie bohaterów, dla których duchy i demony to nie pierwszyzna,  a nasze utożsamienie się krąży między małżeństwem Warrenów a nękaną przez ducha rodziną. Poza tym – to po prostu bardzo sprawnie poprowadzona historia, którą ogląda się z ciekawością. Strach jest jedynie dodatkiem do całkiem porządnego filmu.