Każdego dnia, kiedy nie piszę, czuję wyrzuty sumienia. Jakbym miała jakiś niewyjaśniony dług wdzięczności wobec słowa pisanego . To dziwne, ale nie pisząc bloga czuję, że zawodzę nie siebie, czy też czytelników, ale samo Słowo.
Całe życie nie potrafię się od niego odzwyczaić, ale jednocześnie – nie umiem go pokochać. Zawsze, kiedy rozważam swój stosunek do pisania, przypomina mi się wywiad ze Szczepanem Twardochem, który lata temu czytałam. Pytany przez dziennikarza, czy lubi pisać, odpowiada następująco:
„Nienawidzę. Dlatego nazywam to pracą i ktoś mi za to płaci. Dla jasności: bez wątpienia mam potrzebę ekspresji. Ale potrafiłbym ją zaspokoić jednym opowiadaniem rocznie i dwoma felietonami. Może pisałbym jedną powieść na pięć lat. Gdybym był bogatym rentierem, to tak wyglądałaby moja praca literacka. A poza tym siedziałbym na tarasie domu na Maderze i pił wino.”*
Twardoch nie pisze książek, na które nie ma podpisanej umowy, na które nie dostał zaliczki i nie ma na nie deadline’u. Cóż, muszę przynać, że mnie też łatwiej pisze się za pieniądze. Pewnie dlatego tak nienawidzę bycia copywriterem. Kiedy kończysz trzeci z kolei tekst na temat piaskarek ciśnieniowych zastanawiasz się, jak to cholera jest możliwe, że nie potrafisz równocześnie pisać o rzeczach, które lubisz.
Mam chyba jakąś drzazgę głęboko wewnątrz, do której muszę dotrzeć i ją wyciągnąć. Ostatnio Riennahera pisała na swoim blogu o strachu przed zawodem. Że odpuścić marzenia jest łatwo, bo dążenie do nich to wędrówka, która jest długa, ciężka, wymaga kondycji i absolutnie nie daje gwarancji, że nie skończy się na ślepej uliczce.
Chciałabym nie podchodzić do pisania tak ambicjonalnie. W końcu tyle jest osób, którym przeciętność własnego pisania w niczym nie przeszkadza. Zwłaszcza w prowadzeniu bloga. Ja czuję tylko i wyłącznie obawy. Może dlatego, że zawsze pisałam z myślą o tym, że ktoś będzie to oceniał – nauczyciel, wykładowca, egzaminator. Pisanie nieobarczone oceną jest dla mnie niepojęte. Słowo nie wystawione na widok publiczny nie ma dla mnie sensu.
Chciałabym być jedną z tych nielicznych osób, które dbają o jakość Słowa. I tak straciłam niewinność, kiedy zaczęłam pisać komercyjnie i pod SEO. O Boże, nie chce nawet myśleć, jaki śmietnik moja branża robi z Internetu. Jak maltretuje Słowo i wykorzystuje je do rzeczy zupełnie nieważnych. Ale jak tu dbać o jakość, skoro pisać trzeba, a nie zawsze można poświęcić się temu w stu procentach? Nie pisać i żałować? A może pisać i się wstydzić?
Miałam ostatnio mały kryzys. Po trzech latach pracy na etacie zaczęłam się zastanawiać, co powinnam robić dalej ze swoim życiem. I czego będę żałować za 5-10 lat.
Pierwsze, co mi się nasunęło to właśnie pisanie. Będę żałować, że nie umiałam się przemóc. I uwierzyć, że wystarczy tylko (i aż) wyrobić sobie nawyk. Trzymać się planu. Czy to nie absurdalne, że boję się spróbować, bo cały ten entuzjazm mógłby pójść na marne? Że rozczarowanie byłoby bardziej bolesne niż porzucenie marzenia?
Być może macie podobne przemyślenia, niekoniecznie dotyczące pisania. Może innej rzeczy, do której całe życie was ciągnie, ale z jakiejś przyczyny nie potraficie po prosu podejść i zagadać. Bo wiecie, to jest trochę jak z kimś, kto bardzo nam się podoba. A my jesteśmy zawsze zbyt brzydcy, słabi, zbyt akward, by się odważyć.
Jak zwykle będzie mi bardzo miło, jeśli zostawicie komentarz. Do następnego!
*Cały wywiad: http://www.logo24.pl/Logo24/1,125389,16709554,Szczepan_Twardoch___Pisac__Nienawidze___WYWIAD_.html