Jak przetrwać epidemię zombie? Warianty apokalipsy, cz 1.

Jak przetrwać epidemię

Nazwa zobowiązuje. Skoro wanna jest pełna zombie, nie powinien mnie dziwić fakt, że ludzie trafiają na mojego bloga, wpisując hasło „jak przetrwać epidemię zombie”. Cóż, na to, jakże podstawowe pytanie, jeszcze w ramach mojej pisaniny nie odpowiedziałam, więc… czemu by nie podywagować?

 To nie jest film, czyli prawdziwa epidemia zombie

Muszę was zmartwić. Apokalipsy, czyli kresu ludzkiej cywilizacji, raczej nie przewiduję. Oczywiście, popkultura uczy nas, że żołnierze i policjanci (oprócz Ricka Grimes’a, damn it!) są nadzwyczaj lubiani przez niewybredne podniebienia żywych trupów, a czołgi tak samo bezpieczne jak hulajnoga. Jednak gdyby epidemia zombie naprawdę nastąpiła, podejrzewam że chłopcy i dziewczyny w moro uniformach spisaliby się jednak lepiej niż na filmach. No, zakładając że politycy w porę dogadaliby się ze sobą, czy ogłoszenie stanu wyjątkowego nie jest niepotrzebnym sianiem paniki. Nam pozostałoby po prostu przeczekać sprawę w domach – polska gościnność na szczęście ma swoje granice i wszyscy uwielbiamy budować wokół swoich posesji mury, ustawiać siatki i siać drzewka. Nie to co w Stanach.

Nieumarli czy po prosty chorzy?

Wątpię również, by sama natura wirusa była dokładnie taka sama, jak to, co przedstawiają twórcy zombiaczego nurtu. Jeśli na serio rozważamy opcje zombie inwazji, musimy pogodzić się z tym, że punkt ma tu raczej 28 dni później, niż The Walking Dead. A może prawdziwy wirus byłby czymś pośrodku? Nie wydaje się z medycznego punktu widzenia możliwe, by martwy człowiek – któremu nie działają organy wewnętrzne, a jedynie mała część mózgu, mógł… jakkolwiek żyć. Dlatego obstawiam, że zainfekowanemu, serce jednak by biło. Mózg byłby w jakiś sposób wyłączony przez chorobę, odbierając wolę, zdolność logicznego myślenia, empatię i emocje, a zostawiając jedynie średni poziom koordynacji ruchowej, podstawowe życiowe funkcje (oddychanie i krążenie) i… głód.

Tak, przerabiam zombiaki w Prismie. I regret nothing.

Zombie też człowiek

Gdybyśmy wiedzieli, że jest to proces nieodwracalny, to jeszcze pół biedy. Gorzej, gdyby nie było to takie pewne. To prowadzi z kolei do uwierającego wniosku, że moralne prawo siekania zombiaków maczetami nie byłoby wcale takie oczywiste. Bo nawet i bez zombie mamy problem by zgodzić się, kiedy mamy do czynienia ze śmiercią. Skoro w społeczeństwie nadal kontrowersje budzi pobieranie organów od osób ze stwierdzoną śmiercią pnia mózgu, to chyba jeszcze większą rozkminę wywołałby człowiek, którego spotkała ostra niepełnosprawność intelektualna, doprowadzająca do jedzenia czego popadnie. W tym przypadku – innych ludzi.

Chyba, że popkulturowa wyobraźnia zdominowałaby racjonalność w narodzie i zaczęlibyśmy krwawą jatkę bez jakiejkolwiek refleksji. A to też jest możliwe – i czasem przeglądając komentarze w Internecie mam wrażenie, że niewiele trzeba niektórym do chwycenia za ostre, kuchenne lub ogrodowe, narzędzia. Nawet bez apokalipsy zombie na horyzoncie.

Pewnie w sytuacji hipotetycznej epidemii sama wzbraniałabym się przed używaniem słowa „zombie”, uznając że to określenie ułatwia sprawę aż za bardzo. Taki to już ze mnie lewak i obrońca praw człowieka.

cdn…