Przez kilka ostatnich dni walczyłam z infekcją niemal zombiaczą. Dziś w końcu mogę zebrać myśli i ułożyć je w jakieś logiczne ciągi. Ale… zombie postanowiły jeszcze powłóczyć się po mojej głowie (podobieństwo do hitu sprzed lat niezamierzone), więc zamiast walczyć, opowiem wam o książce pt. Apokalipsa Z: Początek końca autorstwa Manela Loureiro.
Dziennik pełen zombie
Po pierwsze, muszę przyznać, że nie jestem ekspertem w literaturze o zombie. Przez długi czas do zaspokajania mojej krwiożerczej, popkulturowej obsesji wystarczały mi filmy i seriale. Jednak po przeczytaniu Zombie Survivalu Maxa Brooksa zapragnęłam spotkać rozpadające się, chodzące trupy na kartach książki. Oczywiście, podręcznik Brooksa to niezaprzeczalnie książka, ale – uściślam – chodziło mi o beletrystykę.
Stanęłam przed pytaniem „co wybrać?”, bo literatury o tej tematyce jest całkiem sporo (choć nie tak dużo, by totalnie zagubić wszelki trop). Oczywiście mogłam zdecydować się na coś związanego z uniwersum The Walking Dead,które ma na swoim koncie kilka powieści. Ale chciałam spróbować nieco innego punktu widzenia.
Wreszcie, sięgnęłam po Apokalipsę Z: Początek Końca Manela Loureiro. I się nie zawiodłam. Książkowe zombie mogą być jeszcze bardziej przerażające, niż te na ekranie.
M. Loureiro, Apokalipsa Z: Początek końca, tłum. J. Ostrowska, G. Ostrowski, wyd. Muza, 2013 |
W ogóle, ciekawa historia z tą książką. Loureiro swoją historię pierwotnie pisał na blogu. To była taka survivalowa historia w odcinkach. Notatki pisane w pierwszej osobie, opowiadające o trudach (prze)życia w czasach zombie apokalipsy szybko zyskały sobie duże grono fanów. Pewnie autor nie brał pod uwagę, że skończy się na wydaniu aż trzech książkowych tomów tej historii. Cóż, gdyby to przewidział, na pewno bardziej by się przyłożył do konstrukcji swojego głównego bohatera. Bo wystarczy tylko rzut oka na biogram Loureiro, żeby zorientować się, że bohater Apokalipsy Z jest niczym brat bliźniak pisarza. Taki, co nie tylko wygląda tak samo, ale i mieszka w tym samym miejscu oraz wykonuje identyczny zawód.
Tę jednak wpadkę można mu wybaczyć, bo poza tym naprawdę trudno się do czegoś przyczepić. Książka pozostała pamiętnikiem, śledzimy więc rozwój wydarzeń oczami naszego bohatera. To, co jest ogromnym plusem przeżywania zombie apo na kartach książki, to wgląd w emocje i myśli bohatera. Dzięki temu możemy sami poczuć tę nutkę grozy, niebezpieczeństwa i strachu. A także zupełnie innych emocji, o których filmy i seriale milczą.
(Anty)Bohater ratuje kota
Bardzo w tej książce podobało mi się to, że nasz bohater zachowuje się przez cały czas bardzo… normalnie. Jest przerażony. Owszem, wykonuje pewne odważne ruchy, ale nie dlatego, że zabił jednego zombiaka i poczuł się niczym Daryl Dixon. Nie. Jeśli decyduje się wyjść z kryjówki, to tylko dlatego, że nie ma innego wyjścia. Jego rozsądek, ostrożność, strach i obrzydzenie, które wstrząsa nim za każdym razem, kiedy widzi żywego trupa, jest tak naturalne, tak ludzkie, że niesamowicie łatwo się z nim utożsamić i go polubić. Oczywiście, nasz bohater doskonale sobie radzi, co wcale nie przeszkadza mu dać się ponieść rozpaczy, kiedy już znajduje się w miejscu, gdzie może się jej poddać. W końcu, o czym Apokalipsa Z bardzo często nam przypomina, to co się dzieje nie jest doskonałą zabawą, a wyjątkowo ponurym i makabrycznym końcem świata. Każdy ma więc prawo do odrobiny łez.
Koniec świata… a media milczą!
Zanim jednak nasz bohater w ogóle ruszy się ze swojego domu, zanim skonfrontuje się ze swoim pierwszym umarlakiem, zanim cokolwiek zacznie się dziać… mamy absolutnie najlepszą część książki. Tak. Pierwsze kilkadziesiąt stron, kiedy nasz bohater żyje sobie całkiem normalnie, chodzi do pracy i ogląda wiadomości (ze swoim ukochanym kotem na kolanach – kotem, o którego będzie dbał także i po końcu świata, co jest dla mnie ciekawym wątkiem, nadającym bohaterowi jeszcze jednej, sympatycznej rysy), są dla mnie niezwykle fascynujące. Dlaczego? A no dlatego, że bohater mimochodem w opisy swoich nudnych dni wplata niepokojące informacje zasłyszane z TV. Że małe państewko na wschodzie zostało odcięte od świata, że Putin blokuje wszelkie informacje, że jakiś region nieoczekiwanie objęto stanem wojennym, a że to podobno jakiś wirus… albo rewolucja? Kto wie…
Loureiro opisał te prasowe, niejasne doniesienia w sposób tak genialny i z takim wyczuciem współczesnej rzeczywistości społeczno-politycznej, że za każdym razem, kiedy włączam wiadomości z tyłu głowy mam ten książkowy scenariusz. Który, w przypadku prawdziwej epidemii (nie tylko zombie), mógłby być całkiem prawdziwy. Co, nota bene, nie jest zbyt dobrą wiadomością. Bo cenzura, blokowanie informacji i usilne próby niewywoływania paniki skończyły się akurat wtedy, gdy było już za późno na opanowanie sytuacji.
Opis początków epidemii to podstawowy powód, by po tę książkę sięgnąć. Jest realistyczny, trzymający w napięciu i wzbudzający narastającą grozę (zwłaszcza, że my – czytelnicy, doskonale wiemy, co się szykuje).
Zombie w słonecznej Hiszpanii
Potem jest jednak równie dobrze. Nasz bohater musi w końcu opuścić swoje mieszkanie (co jest decyzją bardzo trudną), by poszukać jakiegoś bezpiecznego miejsca. Na szczęście spotyka na swojej drodze (nieprzeciętnych) towarzyszy, i robi to właśnie w momencie, kiedy zaczyna nas trochę mierzić samotność bohatera. W grupie zawsze lepiej – dialogi urozmaicają osobisty ton opowieści, no i opis relacji międzyludzkich także wzbogaca nieco historię.
Apokalipsa Z jest miłą odskocznią od amerykańskiego, zombiaczego mainstreamu, bowiem jej akcja ma miejsce w Europie. Książka okaże się na pewno całkiem ciekawym doświadczeniem dla każdego fana zombie. Jej forma, bohaterowie, akcja – wszystko jest naprawdę solidne, przemyślane i realistyczne. Fenomenalny początek zasługuje przy tym na punkty dodatkowe. Właśnie jestem w trakcie czytania II części, którą pochłaniam z podobnym poziomem przyjemności. Jeśli macie ochotę na apokalipsę w pierwszej osobie – bardzo, bardzo polecam.