“O Boże, ale piękny świat zniszczyliśmy!”. Metro 2033 – zbiór zachwytów

Są takie książki, których otwarcie jest niebezpieczne. Po pierwszej stronie czujesz, że coś lekko dotyka twoich pleców. Po dziesiątej, ta niewidzialna dłoń popycha cię gwałtownie. Spadasz. I nagle tracisz z oczu kanapę, kawę w ulubionym kubku i rzędy czarnych liter. Nagle siedzisz koło bohatera i chłoniesz świat, który w tej chwili jest  tak samo realny, jak ta kanapa, kawa i książka. A nawet bardziej. To jest właśnie magia tkwiąca w literaturze. A w Metrze 2033 ta magia jest wyjątkowo silna.

Jak się kończy patrzenie na książki w obcym domu

Wiecie, jak to jest. Przychodzicie do kogoś w gości i zanim dostaniecie do ręki parujący kubek z kawą lub herbatą, niczym wprawny włamywacz szukający najcenniejszych przedmiotów zanim włączy się alarm, przeszukujecie wzrokiem półki z książkami. W myśl hasła Pokaż mi swoją biblioteczkę, a powiem ci kim jesteś. Albo inaczej – pokaż mi swoje książki, a w mgnieniu oka ocenię, czy się dogadamy.

Gospodarz, który właśnie w kuchni przygotowuje dla was napitek i poczęstunek oczywiście jeszcze nie wie, że zachłannie omiatacie wzrokiem grzbiety tomów szukając czegoś znanego lub intrygującego – koloru, ciekawej czcionki, interesującego tytułu lub zaskakującego nazwiska. Czasem, podczas poszukiwań zauważacie książkę którą kiedyś chcieliście przeczytać, ale w końcu, w natłoku spraw, zupełnie wam to umknęło. Ba, może nawet ta książka leży u was w kącie pokoju lub schowana w opasłej pamięci sd czytnika e-booków. I czeka na swoją kolej.

Dmitry Glukhovsky, Metro 2033 Tłum.: P. Podmiotko Wyd. Insignis, 2015

A potem z kawą wchodzi ten, który gości was u siebie. Przez ułamek sekundy czujecie się jak złapani na gorącym uczynku podglądacze. Aby rozładować tę niezręczność, gospodarz zagaja “No, tę kupiłem niedawno, w promocji. Jednotomowe wydanie!”. “A dobre chociaż?” – rzucacie od niechcenia, zastanawiając się, czemu właściwie jej nie przeczytaliście. Jeśli nie warto – oszczędziliście czas. Jeśli przeciwnie – książka jest dobra – czujecie, że musicie tym razem spróbować. “Dobre” rzuca gospodarz z lekko urażonym tonem. Czyżbyście sugerowali, że czyta kiepską literaturę? Potem rozmowa schodzi na zupełnie inne tory. Ale wy już wiecie, że właśnie ustawiliście na nowo swoją czytelniczą listę. Czasem warto zdać się na przypadek, na ten moment, kiedy wzrok powędruje na obcy regał w obcym domu.

Metro 2033 – czyli dlaczego nie piszę o SerialConie

Piszę to, bo ostatnio przydarzyła mi się opisana wyżej scenka. A książka, którą wtedy napotkałam zwie się Metro 2033. Tytuł, który od dawna leżał w mojej tardisowej, większej w środku biblioteczce czytnika. I pomyślałam, że skoro już mieliśmy z tym dziełem takie niespodziewane spotkanie i do tego ocena posiadacza jest dość ciepła, to zaoszczędzę sobie dylematów i długich rozważań, co tu przeczytać i zacznę właśnie tę. Ach te przypadki!

Skończyło się na tym, że siedzę od dwóch dni przyspawana do czytnika i chłonę. A przecież mam tyle na głowie, miałam skończyć pisać o SerialConie i zrobić plany na nadchodzący tydzień i porobić testy na prawo jazdy i… i nic z tego, bo postapokaliptyczny świat moskiewskiego metra, jego mieszkańcy i ich opowieści o rzeczach zwyczajnych i strasznych tak mnie wciągnęły, że nie jestem w stanie myśleć o niczym innym.

Z trudem oderwałam się od lektury, by wam krótko i z lekkim wstydem przekazać na Facebooku, czemu notki o SerialConie dziś nie będzie. Zamiast krótkiego komunikatu zwieńczonego śmiesznym gifem,  zaczęłam pisać i pisać i pisać. Paląca chęć przekazania wam mojego zachwytu zaprowadziła mnie do takiej ilości znaków i zdań, że zamiast posta na fanpage, wyszedł post na bloga. Post przejściowy, post spontaniczny i nieplanowany. Ale wybaczcie mi, po prostu muszę.

Nigdy mi się nie zdarzyło pisać recenzji książki, której nie przeczytałam do końca. Toteż w sumie trudno mój zbiór myśli nazwać recenzją. Ale dawno nic mnie tak nie zaintrygowało, jak świat wykreowany przez Dmitrija Głuchowskiego.

Metro jako miejsce akcji powieści, która pewnie już dawno wpisała się w absolutną klasykę gatunku postapo, to jeden z najbardziej fascynujących fikcyjnych światów, jakie udało mi się odkryć podczas moich popkulturowych podróży.

Moskiewskie metro, po atomowej zagładzie stało się z jednej strony schronieniem i domem dla grupy szczęśliwców, którzy przed laty zdołali umknąć przed śmiercią, z drugiej pułapką i więzieniem, kryjącym w sobie złowrogie, niewytłumaczalne siły potrafiące zabić lub doprowadzić do szaleństwa.  W ciemnych czeluściach tuneli czai się zło, które mrozi krew w żyłach  nie tylko bohaterom, ale i czytelnikom. Bo styl w jaki Głuchowki pisze o podziemnej wędrówce młodego Artema, jest niezwykle barwny, sugestywny, malujący w wyobraźni niesamowite obrazy i wzbudzający tsunami uczuć. Świat wykreowany przez autora intryguje, wzbudza lęk, a jednocześnie w przedziwny sposób przyciąga – ciepłem ognia, przytulnym półmrokiem, radosnym gwarem stacji na której w mini-państewkach mieszkają ludzie. Te przyjemne uczucia znikają za każdym razem, gdy wraz z Artemem musimy zejść na tory i ruszyć w ciemność. Tunele – przejścia od stacji do stacji, kryją w sobie monstra, duchy, upiory, wielkie szczury… I jeszcze więcej – a może mniej? Może to tylko wyobraźnia, która szaleje w mroku i przeszywającej, niespokojnej ciszy?

Już dawno nie czytałam książki, której świat wciągnął mnie tak bardzo. Jego potencjał jest tak ogromny, że całkowicie zrozumiałym stało się dla mnie to, że powstało wielkie uniwersum Metra. Ileż to książek z charakterystyczną okładką i tytułem widziałam podczas moich wypraw do księgarni! Do tej pory na światło dzienne wyszło kilkadziesiąt powieści z tej serii – fakt, że tylu autorów dało się uwieść rzeczywistości wykreowanej przez Głuchowskiego absolutnie nie dziwi.

Zawsze lubiłam literaturę rosyjską. Ale nie spodziewałam się, że polubię także tę popkulturową, fantastyczną odnogę. Jest w rosyjskim pisaniu coś dla mnie szalenie pociągającego – ta umiejętność opowiadania, gawędziarstwo przeplatające tematy trywialne, codzienne z filozoficznymi rozważaniami na temat kondycji świata. Artem spotyka na swojej drodze ludzi, którzy opowiadają mu swoje historie. Wraz z bohaterem dajemy się w nie wciągnąć i nagle nie ma już książki i fotela, a jest ognisko, osmolone sklepienia stacji i parująca herbata z grzybów. A poza tym – tajemnica, groza i przygoda. Czyli wszystko, co doskonała książka mieć powinna.

Metro 2033 – musicie to znać!

Wybaczcie mi ten spontaniczny hołd dla Metra 2033. Obiecuje, że jeszcze trochę i wyjdę na powierzchnię. Ale na razie mam misję. Po pierwsze, dostać się wraz z Artemem do Polis. Po drugie – zachęcić was do odwiedzenia Metra, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Duży fandom i ogromne uniwersum to nie przypadek. To naprawdę trzeba znać i cieszę się, że przypadkowo natknęłam się na tę książkę u znajomej z Krakowa. A w Krakowie znalazłam się przez SerialCon, więc w pewien bardzo pokrętny i dziwaczny sposób, można to wszystko nazwać relacją z mojej majówkowej wyprawy. Ok. Wiem, wiem. To nie to samo. Obiecuję, że niedługo pojawi się post o SerialConie. A teraz wracam do Metra!