Pandemniczek, cz.1

Pamiętnik z pandemii

Pandemia, bullshit job i spam mailowy

Drogi pandemniczku!

Kwarantanna trwa już od ponad tygodnia, a mój mózg nadal nie chce przyjąć do wiadomości, że w moim życiu właściwie nic się nie zmieniło – i tak od roku siedzę w domu na freelansie. Ok, to be honest, różnica jest taka, że nie mam zielonego pojęcia, jaki los czeka moją branżę. Niby robię rzeczy do Internetu, a to może być na kilka miesięcy główna siedziba ludzkości, więc jakaś tam nadzieja dla mnie istnieje.

Z drugiej strony, nie wiem czy nowe logo czy grafika na social media to jest akurat coś, co w czasie pandemii spędza ludziom sen z powiek. Na dwoje babka wróżyła. Przynajmniej oszczędziłam sobie szoku, bo odkrycie że to, co robię zalicza się do “bullshit job” (i w sumie na co to komu), poczyniłam już dawno.

Wracając jednak do mózgu – mama wrażenie, że działa on w zupełnie nowym trybie.

pandemia blog

Człowiek ma taką właściwość, że z jednej strony nie potrafi się za bardzo przejmować zagrożeniami, których nie widzi, z drugiej – jak przez cały dzień czyta i ogląda ponure doniesienia ze świata, to wytwarza się w nim poczucie strachu przed nieznanym. Szkoda w sumie, że nie działa to w przypadku katastrofy klimatycznej, ale patrz wyżej: dopóki Polska nie stanie w ogniu, zawsze znajdą się tacy, którzy będą pierdzielić o winoroślach i palmach. W przypadku pandemii także są ludzie, którzy twierdzą, że dopóki ciała nie będą leżeć na ulicach, to jest luzik i w sumie fajnie byłoby iść z dziećmi na plac zabaw.

Mój mózg więc wie, że powinien się przejmować, tylko nie za bardzo ogarnia, czym konkretnie. Bo przecież za oknem ni widu, ni słychu żadnej apokalipsy – wręcz przeciwnie: słońce, łagodny wietrzyk i w ogóle wiosna. Przez większość czasu dobrze się więc maskuje i działa normalnie.

Pandemia koronawirus blog

Tylko czasem coś się zacina, np. kiedy zupełnie machinalnie otwieram maile i natrafiam na wiadomość od portalu Pyszne.pl, który “W odpowiedzi na globalne zmiany wprowadza bezdotykową dostawę”. Wtedy mózg zaczyna hurtem bombardować mnie chaotycznymi myślami, które można streścić eufemistycznym “what the fuck”.

Internety, czyli mój teraz-już-pierwszy dom

Dowiedzieliśmy się ostatnio, że Netflix obniży w Europie jakość streamingu, żeby nie przeciążyć sieci. Normalnie byłabym oburzona, ale szczerze mówiąc wolę gorszy streaming niż brak internetu. Tydzień temu mieliśmy 10-minutową awarię i miałam mini zawał, bo świat za oknem może się zawalić, ale fejsik i twitter mają być na miejscu i koniec.

A propos mediów społecznościowych. Świadomość, że nie bardzo mogę spotykać się z ludźmi w tak zwanym “realu” sprawia, że siedzę obsesyjnie na Twitterze i Facebooku. W sensie, ja wiem, że w przeszłości nie  bardzo się z ludźmi spotykałam, a i tak dużo czasu spędzałam w social mediach, ale damn, chyba zaczynam przesadzać.

Twitter: szybki sposób na podwyższone ciśnienie

Ostatnio spędziłam pół dnia na kłótniach na Twitterze. A obiecywałam sobie, że nie będę się denerwować. Cóż, sytuacja jest dość napięta, bo nie dość że wirus napiera, to jeszcze, wygląda na to, kapitalizm właśnie się potknął i zaczął spadać z długich, kręconych schodów. Czy ostatecznie sobie, cytując klasyka, głupi ryj rozwali, czas pokaże. Problem polega na tym, że jak sobie rozwali, to mamy przerąbane, niezależnie od tego, po której politycznej stronie stoimy. Tak czy owak – rozumiesz, drogi pandemniczku, że animozje lewaków z libkami przybrały na sile, a ja, głupia zawsze się daje wciągnąć w tę wojnę.

Cóż mogę rzec, to nie ja wybrałam lewactwo, to lewactwo wybrało mnie. Wybitnie wkurza mnie pogarda dla ludzi, którzy nie byli może tak zaradni i sprytni, żeby posłuchać porady Janusza biznesu i “założyć firmę”, za to teraz ratują nam dupy, kiedy na świecie szaleje groźny wirus, a oni wstają raną i idą do pracy, żebyśmy mogli mieć co jeść, gdzie się leczyć, mieć prąd w gniazdkach, wodę w kranie i wywiezione śmieci.

Nie mniej jednak nie powinnam przesadzać z tymi awanturami w social mediach, bo jeszcze mi się nasili moja mizantropia i zacznę kibicować koronawirusowi.

Plaga doktor

Dinozaury,bunkry i psi ASMR – popkultura i rozrywka w czasie pandemii

Właśnie w ramach odstresowania obejrzałam 10 minutowy film, w którym pies z liściem kapusty na głowie je różne rodzaje warzyw.

Jurassic World: Fallen Kingdom (HBO GO)

W ramach eskapizmu do beztroskich czasów dzieciństwa obejrzałam Jurassic World: Fallen Kingdom. Wiem, ludzie robią różne głupie rzeczy w czasie kwarantanny. Film obudził we mnie gorzką refleksje, że jednak ludzie nigdy się nie nauczą. Tyle lat, a protagoniści wciąż chcą za wszelką cenę ratować dinozaury, a kapitaliści robić z nich broń. Tyle lat, a ja nadal daje się nabrać na obietnice podziwiania prehistorycznych potworów.

Scena pobierania krwi tyranozaurowi, by przetoczyć ją raptorowi oficjalnie przebiła Julianne Moore leczącą małego T-rexa w kategorii największych idiotyzmów tego uniwersum. Przynajmniej nikt nie uciekał przed dinozaurami w szpilkach, także jest progres jeśli chodzi o obuwie. Ale ogólnie to nie polecam.

Unbreakeble Kimmy Schmidt (Netflix)

Szukałam ostatnio czegoś kolorowego i pozytywnego na Netflixie. Postanowiłam więc nadrobić Unbreakeble Kimmy Schmidt i muszę przyznać, że był to strzał w dziesiątkę. Zwłaszcza miło wspominam odcinek, w którym główna bohaterka świętowała swoje 30 urodziny. A przynajmniej próbowała, bo jej pierwsza “dorosła” impreza urodzinowa okazała się spektakularną klapą.

Dawno mnie, świeżo upieczoną 30-latkę nic tak bardzo nie podniosło na duchu. W ogóle Kimmy to jest taki typ bohaterki, jakiej chyba bardzo potrzebowałam w swoim życiu, a po binge watchingu kilku odcinku od razu mam ochotę częściej się uśmiechać i kupować sobie kolorowe ubrania. Oczywiście przez Internet.

 

Ciąg dalszy z pewnością nastąpi, chyba że wyłączą Internet, a w Ziemię uderzy kometa Atlas, która ma koło nas przelatywać już w kwietniu (serio, serio – jeszcze komety nam brakowało!). Biorąc pod uwagę to, jak minął nam pierwszy kwartał 2020 roku, wszystko jest przecież możliwe.