Pozwólcie, że zacznę od anegdotki. Ma ona tyle wspólnego z recenzją książki Przez Stany POPświadomości, że dotyczy jednego z autorów (tego pogrubioną czcionką) i pewnego serialu, którego nazwa w rzeczonej książce nigdy nie kończy się kropką (tylko trzema wykrzyknikami!).
Oraz jest nawiązaniem do samego stylu, w jakim książka jest napisana.
Jak dostałam w twarz na Pyrkonie. I było super!
Pyrkon 2015. Wraz z koleżanką wbijamy się podekscytowane na salę. Prelekcja, z tego co kojarzę, ma dotyczyć czegoś bardzo fangirlowego i moja ekscytacja sięga zenitu (niestety nie pamiętam zupełnie o czym konkretnie miała być i być może nie opowiadam całej prawdy – nie mniej jednak, to to mam zakodowane w pamięci). Wtem na podwyższeniu pojawia się Kuba Ćwiek i jacyś inni brodaci goście.
-What da fuck? – szepczę zdezorientowana, uznając całkiem słusznie, że coś mi tu nie gra. Koleżanka gorączkowo sprawdza informator konwentowy.
-Hej, była zmiana w programie. Tamta prelekcja wypadła. – lituje się nad nami ktoś siedzący obok
– To co teraz jest? – pytam i czuję, że zalewa mnie fala rozczarowania (taaa…falę rozczarowania to miałam na Pyrkonie 2016, kiedy dostałam się jedynie na jakieś 4 prelki)
– Panel o Banshee.
Szczerze mówiąc o Banshee wiedziałam tyle, że jest taki serial i leci na HBO. Nie miałam wielkiej ochoty go oglądać bo, co przyznaję ze wstydem (ale nie aż takim, bo trop w końcu słuszny), kojarzył mi się z czymś typu True Blood, tyle że z innymi potworami w roli głównej. Ale że zeszłyśmy się tutaj i chwilowo i tak nie miałyśmy co robić, postanowiłyśmy zostać na sali. A potem Ćwiek zaczął gadać. Młodzieńczy wręcz entuzjazm totalnego fanboya mieszał się z merytorycznymi wstawkami na temat motywów amerykańskiej popkultury. A musicie wiedzieć, że nic tak nie działa na moją wyobraźnię, jak właśnie nerdoza z lekkim badawczym zacięciem. Zapisałam sobie więc w moim pyrkonowym kajeciku “OBEJRZEĆ BANSHEE!”.
Czy muszę pisać, że Banshee jest obecnie jednym z moich absolutnie ukochanych popkulturowych tworów? Jak nie wierzycie i wahacie się, czy obejrzeć, odsyłam was do mojego wpisu – Czy warto oglądać Banshee?
Oczywiście, w związku z powyższym już sam spis treści książki Przez Stany POPświadomości wywołał u mnie lekki pisk. Bo w obrębie mojego wzroku znalazł się nie tylko rozdział zatytułowany Bansheeeeeeeee!!! (serio – to jest właśnie przebijający z papieru entuzjazm Kuby Ćwieka, którego doświadczyłam na żywo), ale też pojawiły się zombiaki (bo zacni autorzy postanowili zaraz po zwiedzaniu Banshee zahaczyć o Senoię, czyli miejscówkę, w której kręcą The Walking Dead).
No i teraz pytanie zasadnicze – co ja mam zrobić z tą cholerną książką?!
No bo tak – mogłabym skupić się na niedociągnięciach, nieco chaotycznej strukturze, szybkiej korekcie, która zostawiła kilka błędów, braku spektakularnych historii czy ciekawostek, które mogłyby pozostawić mnie z głęboką refleksją na temat popkultury amerykańskiej. Ale gdybym to zrobiła to po pierwsze – wyszłabym na buca. Po drugie – i nie oszukujmy się – nikt by nie uwierzył, że książka mi się nie spodobała. Każdy mój argument anty można byłoby obalić w prosty sposób – wytykając mi moją wylewającą się z każdego akapitu zazdrość. Ktokolwiek by się tego podjął, miałby z resztą świętą rację.
But let’s do a head count here: your brother the demi-god; a super soldier…
Ok, wróć. To Tony Stark w The Avengers. Ale naprawdę – zróbmy sobie małą wyliczankę:
- Grupa utalentowanych, inspirujących ludzi
- Wielkie serce do popkultury i kipiący entuzjazm
- Kamper
- Szerokie drogi Stanów i miejsca na mapie, które wszyscy doskonale znamy z ukochanych filmów i seriali (plus miejscówki związane z inną formą dogadzania nerdom, czyli literaturą)
- No, ja przepraszam bardzo, ale jeśli to nie jest przepis na podróż marzeń to… to widocznie się nie znacie na snuciu tych prawidłowych!
Pomyślcie sami, w ilu miejscach, które pamiętacie z dzieciństwa… nigdy nie byliście? Ile wspomnień, ile emocji wiąże się z ludźmi, których nie dość, że nie widzieliście na żywo, to jeszcze wiecie, że są tylko kreacją: Czy to nam kiedykolwiek przeszkadzało?
Przez Stany POPświadomości, s. 13
Tak więc, jeśli jeszcze się nie zorientowaliście – jest to recenzja pochwalna. Nie ma innego wyjścia. Przecież nie napiszę, że książka powinna nazywać się Złodzieje marzeń i w ogóle to niesprawiedliwe, że ja siedzę sobie tutaj, w moim bielskim pokoiku, a tam gdzieś daleko jest Nowy Jork, Boston, Nowy Orlean, wielkie supermarkety poświęcone gadżetom, o których w Polsce można tylko pomarzyć, a głównym zmartwieniem dnia może być to, że akurat minęliście się z Mishą Collinsem, który był w tym samym miejscu pół godziny później (co jest, nie oszukujmy się, wielką tragedią).
Na szczęście Kuba Ćwiek nie pozwala swoim czytelnikom popaść w rozpacz. Opowiada nam historie z podróży po USA tak, że mamy wrażenie, iż siedzimy sobie z Kubą w jakimś pubie, popijamy dobre piwo i słuchamy szalonych opowieści kumpla, który właśnie wrócił z zajebistych wakacji.
Do tego, książka jest na tyle fajnie skomponowana, że w momencie ukłucia żalu, że Kuba kończy swoją opowieść… możemy przeżyć ją od nowa oglądając zdjęcia kreski_ i Patryka Jurka. A potem zanurzyć się w refleksjach Radka Teklaka (Kubie Ćwieku, miałeś rację – Radka czyta się wspaniale! Istna literatura kiblowa!)
Ludzie używają czasem sformułowania literatura kiblowa, myśląc, że to pejoratywne. Jako pisarz uważam, że jeśli uda mi się swoją historią utrzymać was w WC dłużej, niż to konieczne, to jest to sukces.
Przez Stany POPświadomości, s. 87
Na wzmiankę zasługują także krótkie wstawki Bartka Czartoryskiego o wdzięcznym tytule Z rzeczy po(p)ważnych. To miło, że ktoś odpowiada od razu na wszelkie pytania, które rodzą się w głowie podczas lektury – a Bartek wskazuje właśnie kierunki, w których powinniśmy podążać, chcąc wiedzieć więcej na tematy poruszane w rozdziałach Ćwieka (co to jest to studio Troma, a w ogóle to co sobie obejrzeć, żeby mieć jakiś ogląd i pogląd?)
Zaznaczyłam sobie ołóweczkiem (bo nie mam do książek nabożnego stosunku, więc sobie piszę) wszystkie filmy i seriale, które pojawiają się w dywagacjach autorów. Część znam, część widziałam a o wielu, wstyd się przyznać, nie słyszałam. Ale kto, jak kto – Ćwiek i jego ekipa to całkiem nieźli przewodnicy po świecie popkultury. Biorę w ciemno i będę nadrabiać!
Przez Stany POPświadomości – warto?
O Jezu, jasne że warto! Pod warunkiem, że dobrze się nastawicie. To nie jest Orliński (btw. – O Orlińskim i jego książce Ameryka nie istnieje przeczytacie tutaj ) Nikt tu nie sili się na jakieś wzniosłe i błyskotliwe refleksje na tematy społeczeństwa, konsumpcji itp. Tu znajdziemy entuzjazm, mnóstwo nerdozy, ogrom popkulturowej wiedzy i wciągające (chociaż przecież nie spektakularne) historie na temat podróży marzeń każdego geeka.
Książkę zakupić więc warto – fun jest gwarantowany. A jeszcze lepiej dokupić do niej skarbonkę. I zacząć zbierać na podróż do Stanów!
Dziękuję wydawnictwu SQN za przesłanie egzemplarza recenzenckiego.
Sprawiliście zombiakom w wannie wielką radość.