Trwający obecnie Share Week skutecznie obudził mnie z letargu blogowego, wyrwał z codzienności, która hamuje moje artystyczno-pisarskie zapędy i zmusił do napisania tekstu. Cel jest jednak szczytny – zapoznać was z blogami, które możecie odwiedzać, kiedy ja marnuję swoje talenta na fejsbuku.
Share Week to zacna inicjatywa Andrzeja Tucholskiego, który od lat pobudza blogerów do altruizmu w postaci polecania miejsc, gdzie można poczytać fajne i mądre rzeczy. Jeśli chcecie wiedzieć więcej, wpadajcie na bloga Andrzeja: Wpis o tegorocznej edycji Share Week, albo zostańcie w Wannie i przejdźcie tu – do mojego zeszłorocznego wpisu z okazji tej blogowej imprezy.
W tym roku miałam problem z wyborem blogów, o których chciałabym powiedzieć (czy raczej – napisać, ale liczę że nie jesteście tak małostkowi). Jak człowiek trochę popływa w tym internetowym oceanie, to dość szybko odkryje mnóstwo skarbów.
Oczywiście selekcja wymaga sporego wysiłku intelektualnego, ale czasem warto rozejrzeć się za czymś nowym i świeższym niż starzy, perfekcyjni blogowi wyjadacze, których autorytet błyszczy a systematyczność w pisaniu przyprawia o chandrę (przynajmniej mnie – antybohaterkę we wszelkich historiach o planowaniu czasu i sukcesie życiowym). Dlatego też postanowiłam nie umieszczać w moim zestawieniu blogów, które prawdopodobnie znacie i czytacie (czyt. nieocenionego Zwierza na przykład). Przejdźmy jednak do konkretów.
Ach, jeszcze jedna uwaga – z racji autorskich zainteresowań, które na blogu widać, większość moich propozycji będzie dotyczyć oczywiście blogów głęboko w (pop)kulturze zanurzonych.
Co czytają zombie z wanny?
Roman Sidło, czyli praktyczne tricki które pomogą ci zostać dziadem
Ktoś, kto nosi tak kreatywny pseudonim artystyczny musi mieć w sobie choć trochę talentu, nie uważacie? Roman Sidło pisze o książkach, robi rankingi najbardziej żenujących cytatów Paulo Coehlo, interpretuje polskie piosenki i rysuje komiksy o (marnym) życiu w Częstochowie. A to wszystko z ironią, nutką rozczarowania ludzkością i poczuciem humoru, które może mieć tylko wrażliwy intelektualista żyjący w niewrażliwym i głupim świecie.
Jeśli lubicie blogi książkowe, ale drażni was trywialny charakter (albo wręcz – jego brak) większości z nich, spróbujcie poczytać pana Kaca. W zalewie zachowawczych, pastelowych blogerek książkowych autor wyróżnia się wyrazistym stylem, od którego trochę śmierdzi żołądkową gorzką i tanimi fajkami, ale kto był na polonistyce ten wie, że inaczej czasami się nie da.
IMHO – blog bardzo subiektywny
Prowadzony przez Turela i Serenity – ludzi przesympatycznych, przemerytorycznych i wszechstronnych . Blog popkulturowy z prawdziwego zdarzenia – wiecie, taki z recenzjami, przeglądami miesiąca, śledzeniem nowinek i tymi wszystkimi bajerami, które dla zombiaków z wanny są tak nieosiągalne jak kęs z mięsistego bicka Daryla Dixona.
W Internetach buszuje czarny kotu, w realu natomiast dziewczyna, dzięki której można na przykład pojechać sobie na dobrze zorganizowany konwent. No i do tego współtworzy podcast Typowo Piwniczne Sprawy. Blog o popkulturze i geekowskim życiu. Czyli to co tygrysy (albo zombiaki) lubią najbardziej.
Dama Pik, czyli przegrywam z narkolepsją
Dama Pik pisze o popkulturze oraz zasypuje spragnionych wiedzy nerdów ciekawostkami ze świata. Nie cierpi na częstą chorobę toczącą blogosferę – czyli wodoleizm. Potrafi się streszczać, za co bardzo ją cenię. Zwłaszcza, kiedy nie wystarcza mi czasu nawet na pisanie swojego bloga, o czytaniu elaboratów internetowych nie wspominając.
Borze, lesie! Tak wiele fajnych blogów o popkulturze, tak mało czasu… Ja naprawdę nie wiem, co jest nie tak z tym światem – nikt nie docenia pisania o kulturze. A ten wycinek blogosfery stoi na naprawdę wysokim poziomie. Przegląd popkultury jest kolejnym na to przykładem. Lexi pisze o serialach, filmach, schematach fabularnych i o smokach.
Jako nieuleczalna lewaczka i feministka nie mogłam pominąć tego bloga w swoim zestawieniu. Lady Pasztet pisze o tym wszystkim, co nas uwiera i wkurza w społeczeństwie, a swoim bezkompromisowym stylem zagrzewa do walki o nasze prawa. Jej celne spostrzeżenia mogą zmienić optykę niejednego nieprzekonanego i nieprzekonanej do tego, że feminizm brzmi dumnie.
Jak widać, nieco się rozpędziłam. Szczerze mówiąc mogłabym jeszcze wymieniać i wymieniać. Share Week powinien zdecydowanie odbywać się dwa razy w roku. Albo dziesięć. Trudność dodatkowa polega na tym, że z mojego zestawienia będę musiała wybrać tylko trzy pozycje, które polecam najbardziej. Oczywiście mam nadzieję, że wszystkie wymienione blogerki (oraz blogerzy) zaskarbią sobie miłość tłumów, lukratywne kontrakty reklamowe i fejm w Internetach. Bo zdecydowanie zasługują.
PS. Dziękuję w tym miejscu wszystkim, którzy wpadli na szalony pomysł polecania Wanny. Przez was będę musiała ogarnąć tyłek i stukać w klawiaturę częściej, nie zważając na trudy istnienia oraz fantomowe bóle w okolicach miejsca, gdzie powinna siedzieć wena. Love.