Ostatnio oglądałam Nienawistną Ósemkę. Tak bardzo mnie nie zaskoczyła, że zaczęłam się zastanawiać nad moimi filmowymi wyborami. I nad tym, dlaczego tak pociąga nas popkultura.
Dzisiaj będę was rozpraszać miksem tego co “niskie” z tym, co “wysokie”. |
Patrząc na napisy końcowe kolejnego filmu Tarantino poczułam się znużona. Bo oto po raz kolejny wybrałam film, za którym nie kryła się żadna tajemnica. Jaki jest Tarantino, każdy widzi. I Nienawistna Ósemka była wybitnie tarantinowska. „Czy ja oglądam ciągle to samo?” – zapytało moje marudne ja. „Tak, ale przecież o to chodzi!” – z entuzjazmem odparła ta druga, zakochana w popkulturze część mojej natury.
Znacie? To obejrzyjcie!
Kojarzycie to? Robicie herbatę lub wyciągacie z lodówki piwo i szukacie – najpierw w głowie, potem na półce (lub na dysku) filmu na wieczór. Jesteście zmęczeni i czujecie, że dopiero zaczyna schodzić z was stres. To, na co macie aktualnie ochotę to odcinek ulubionego serialu. Albo obejrzenie po raz kolejny ukochanego filmu. Każdy inny wybór niesie za sobą nieprzyjemne uczucia. Nie po to właśnie wstąpiliście do domowej strefy komfortu, żeby się z niej oddalać. Nawet metaforycznie.
Oczywiście, częściej wybieramy coś, co już znamy. I dotyczy to właściwie większości naszych wyborów – od codziennych zakupów do partnera, z którym decydujemy się przejść przez życie. W przypadku popkultury ilość klisz i powtarzających się motywów jest tak duża, że każdy znajdzie spokojny kącik, w którym może się zadomowić.
Gdzie ja to widziałem?
I to jest największa siła popkultury – wprawia nas w zadowolenie. Pozwala nam komfortowo spędzać czas wolny. I daje cudowny kompromis między pragnieniem nowości i pociągiem do znanego. Bo przecież od Marvela dostajemy co roku filmy, które są rozkosznie…takie same. Tarantino daje nam produkcje, które tylko pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. Klimat, jaki dzielą, motywy, jakie powielają – to wszystko sprawia, że za każdym razem możemy wzbudzić w sobie zainteresowanie, które nie jest podszyte niepewnością i niepokojem.
Czy to oznacza, że kultura popularna nas ogłupia? Wydaje mi się, że piłeczka jest zawsze po naszej stronie. Głęboko wierzę w to, że człowiek uważny i wrażliwy potrafi z każdej na pozór nieważnej chwili życia, z każdego błahego spotkania wydobyć coś pożytecznego. I podobnie jest z filmami/serialami/książkami. Jeśli chcemy wyłączyć mózg i obejrzeć cały sezon Seksu w wielkim mieście – dlaczego nie? Każdy z nas potrzebuje resetu. Ale jeśli zostawimy w naszym umyśle włączoną małą lampkę – i z najbardziej pogardzanych tworów popkultury coś wyniesiemy.
Kultura, głupcze!
Oczywiście, czasem warto się odważyć i skoczyć na głęboką wodę. Czasem, dla naszego rozwoju, powinniśmy spróbować czegoś innego, czegoś, co snoby wszelkiej maści nazywają „kulturą wysoką”. Ja lubię używać dosadnego określenia „dać sobie czymś w pysk”. Nie tylko dlatego, by nas poruszyło i wywołało tsunami ważnych refleksji. Ale też byśmy mogli dojść do wniosku, że motywy i problemy wielkiej sztuki, bardzo często – w mniej lub bardziej spreparowany sposób – pojawiają się w kulturze masowej.
Uważam, że to, czy sztuka jest wysoka czy niska zależy tylko i wyłącznie od odbiorcy, nie jest zaś immanentną cechą danego dzieła. To my decydujemy, co wynosimy w tego, z czym obcujemy. Można zaczytywać się w Heideggerze i być kompletnym idiotą. Można być mądrym człowiekiem, który uwielbia Harlequiny.
Mentorzy, którzy gadają głupoty
Wydaje mi się, że nadal wielu „ekspertów” medialnych tego nie rozumie. Warto wspomnieć chociażby nową książkę Korwin-Piotrowskiej i krytykę, jaką na swoim blogu zamieścił Zwierz. Ten przypadek uświadomił mi, jak bardzo mnie wkurza to załamywanie rąk na polskiego odbiorcę, co to „w życiu Ojca Chrzestnego nie widział” i dlatego „jest debilem”.
Po pierwsze – argument „jak żeś nie widział, toś idiota” w dobie wszechobecnego internetowego hejtu spływa po ludziach, jak woda po kaczce.
Po drugie – nasze wybory kulturalne są wypadkową wielu czynników i takie stawianie sprawy jest uproszczeniem karygodnym i przede wszystkim – głupim.
Cieszmy się popkulturą, wyciągajmy z niej co się da, ale przede wszystkim – wprawiajmy się w dobry nastrój. Jesteśmy tego warci.