Pandemniczek cz.2 Drogi pandemniczku, Kolejny tydzień kwarantanny przyniósł mi gwałtowną huśtawkę nastrojów. Od radosnej głupawki powodowanej nudą, po ostrożny optymizm, że wszystko jakoś się ułoży, aż do frustracji i strachu w wyniku niepokojących doniesień nie tyle ze świata, co z polskiego, politycznego podwórka. Dużo mojej energii prznaczam na przekonywanie siebie, że nie powinnnam skupiać się na rzeczach, na które nie mam wpływu. To jednak bardzo trudne, zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, na jak żałośnie mało rzeczy faktycznie mamy wpływ. Zasadniczo moim najmocniejszym uczyciem obecnie jest zawód. Chociaż oczywiście gdzieś tam tli się jeszcze we mnie nadzieja, że jako ludzkość wyciągniemy jakieś porządne wnioski z obecnej sytuacji. Niestety moja sceptyczna natura każe mi pohamować ten entuzjazm. Jakie więc pytania powinniśmy sobie zadać pod wpływem światowej pandemii koronawirusa? Czy warto ratować za wszelką cenę system ekonomiczny polegający na obsesyjnym i bezdusznym dążeniu do wzrostu? Zwłaszcza, gdy na horyzoncie mamy katastrofę klimatyczną, która i tak będzie wymagała zupełnego przekształcenia naszego myślenia na temat gospodarki? Czy nie powinniśmy może bardziej zjednoczyć się jako wspólnota europejska, a nie tylko udawać, że łączą nas jakieś wspólne ideały? Czy nie lepiej jest stawić czoła globalnym problemom razem, ale tak NAPRAWDĘ razem? A może jak przychodzi co do czego nadal jesteśmy tylko zbiorem państw narodowych broniących własnych interesów i tak już musi zostać? Generalnie nie wiem, czy da się o pandemii pisać bez ujawniania swojej politycznej wrażliwości. Bo abstrahując od obaw o zarażenie, nie sposób nie myśleć o długotrwałych skutkach całej sytuacji. W najgorszym scenariuszu, zamiast próbować w końcu zmienić system, w końcu odważyć się zakwestionować obecny ład i porządek pełen nierówności, wpływowi ludzie będą próbowali odwrócić kota ogonem. Już teraz nie brakuje głosów, mówiących o tym, że ta cała panika jest niepotrzebna i lepiej ratować gospodarkę, niż ludzi. A co jeśli skutki pandemii tylko utwierdzą niektórych w tym poglądzie? Co jeśli zamiast podejmować polityczne decyzje w oparciu o ekspertyzę naukowców, świat zatka uszy jeszcze szczelniej, idąc w zaparte i w panice ratując wzrost gospodarczy kosztem wprowadzania ekologicznych rozwiązań? A przecież wzrost ryzyka światowych pandemii to nie jest coś oderwanego od zmian klimatu. Co więcej, rozwiązania przeciwdziałające epidemiom bardzo łączą się z rozwiązaniami, które postulują klimatolodzy. Chociażby ograniczenie funkcjonowania tak zwananych "mokrych targów" (możecie o nich przeczytać np. tutaj: https://oko.press/woda-z-krwia-rybimi-luskami-i-kurzymi-flakami-mokre-targi-to-wylegarnie-korona-i-innych-wirusow/), gdzie w niehigienicznych warunkach zabija się i patroszy zwierzęta. Nie wspominam już nawet o tym, że generalnie ograniczenie spożywania mięsa uchorniłoby nas przed chorobami pochodzącymi od zwierząt (jak np. własnie koronawirus z którym obecnie się zmagamy). Zmiany klimatyczne mogą przenieść na naszą szerkość geograficzną również inne choroby, takie jak malaria, a już teaz powodują wzrost w statystykach chorób odkleszczowych. Więcej o tym, co może niepokoić lekarzy w związku z katastrofą klimatyczną przeczytacie tutaj: https://naukaoklimacie.pl/aktualnosci/zmiana-klimatu-niepokoi-lekarzy-360 Drogi pandemniczku, jak widzisz sprawa nie wygląda zbyt kolorowo i napradę trudno mi patrzeć w przyszłość z nadzieją. Do tej pory miałam nadzieję, że zanim to wszystko jebnie będe miała jeszcze 10 lat do wykorzystania, by żyć pełnią życia. Teraz wychodzi na to, że pomyliłam się w obliczeniach.