Za czym kolejka ta stoi? Pyrkon 2016

Wczoraj w Poznaniu skończył się Pyrkon. A ja próbuję jakoś wrócić do rzeczywistości. Czy widmo Kolejkonu, które nieoczekiwanie pojawiło się w tym roku nad Międzynarodowymi Targami Poznańskimi zepsuło imprezę? I jak poszła wannowa prelekcja?

Wiadomo. Poniedziałki są ciężkie. Jednak absolutnie najgorszy jest poniedziałek popyrkonowy. Poniedziałek, kiedy trzeba wstać, włożyć garsonkę (garnitur, ogrodniczki, fartuch itp.) i pójść zarabiać na życie. Kiedy wyciągasz z walizki wszystkie fandomowe koszulki i z przerażeniem uświadamiasz sobie, jak wielkie czeka cię pranie. Kiedy odkładasz do szuflady swój identyfikator i zastanawiasz się, co zrobić z niemiłosiernie zgniecionym i popisanym programem – wyrzucić, a może zostawić na pamiątkę? A przede wszystkim – powoli zaczynasz zdawać sobie sprawę, że następny Pyrkon dopiero za rok. Dodajmy do tego ponurą pogodę za oknem i – melancholijny nastrój gwarantowany.

Jaki był Pyrkon 2016?

Pyrkon to impreza tak imponujących rozmiarów, że pełny jej opis wymagałaby przynajmniej 10 autorów, z których każdy eksplorował inną część konwentu. Wtedy można byłoby zaryzykować tytuł „Relacja z Pyrkonu”. Tymczasem to, co czytacie jest zaledwie relacyjką człowieka, który krążył głównie między salami prelekcyjnymi, wystawcami i halą gastronomiczną. Na resztę – nie miał czasu.
Jedyny sposób, żeby zahaczyć o wszystkie atrakcje? TARDIS, oczywiście!
No właśnie – czas, to coś czego na Pyrkonie najbardziej mi brakowało. Z resztą, to nie pierwszy raz. Pyrkon ma to do siebie, że zawsze zostawi w tobie niedosyt. A, bo nie wbiłaś się na połowę prelekcji, a, bo w końcu zapomniałaś odwiedzić wystawy z Gwiezdnych Wojen, a wreszcie totalnie nie miałaś kiedy pograć w planszówki. Z poznańskim konwentem jest jak z popkulturą w ogóle – wszystkiego nie ogarniesz, nie ma takiej opcji.
Kraina Wystawców – miejsce w którym uświadamiasz sobie, że jednak dobrze by było wygrać w totka.
Ale nie tylko czasu brakowało. W tym roku na Pyrkonie brakowało też… miejsc. I właściwie nie wiem, czy powinnam narzekać. Z jednej bowiem strony, cieszy tak dynamiczny rozwój tej imprezy, coraz większa jej popularność i rozpoznawalność. No i przecież – im więcej fanów szeroko pojętej popkultury, którzy chcą dzielić się swym entuzjazmem i pasją – tym lepiej! Rozumiem jednak wszelkie głosy rozczarowania.
Bo oto w tym roku, by dostać się na prelekcję trzeba było przyjść pod salę nie 15 minut, nie 30 minut ale godzinę wcześniej. I wcale nie miało się gwarancji sukcesu. W porównaniu z zeszłym rokiem logistyka przedsięwzięcia była nieco słabsza. Drodzy organizatorzy! Prawdopodobnie na Pyrkonie 2017 będzie znów o 10 tysięcy więcej uczestników niż w roku poprzednim. Pamiętajcie o tym. Chętnie zapłaciłabym za bilet pokaźniejszą sumkę, byle byście tylko wynajęli więcej pawilonów. Jak pyrkonić to z rozmachem!

 

Wioska post-apo

 

Na szczęście na Pyrkonie można robić tyle różnych rzeczy, że złość wynikającą z braku miejsc lub wielkich kolejek można szybko rozładować. To, co jest absolutnie największą zaletą tej imprezy, to jedyna w swoim rodzaju atmosfera, która nie pozwala na bycie grumpy zbyt długo. Bo jak tu się nie uśmiechać, kiedy co chwila mijasz jakąś postać z ulubionego serialu, filmu lub gry. Kiedy możesz cyknąć sobie fotkę z Rey albo Iron Manem. A wreszcie – kiedy możesz zatopić się w fascynującej dyskusji z nowo poznanymi ludźmi (którzy podobnie jak ty cały czas mają nadzieję, że może w końcu drzwi na prelekcję się otworzą i okaże się, że jakimś cudem znalazło się dodatkowych 100 miejsc).
Fantastyczne lektury obowiązkowe – jeden z nielicznych paneli, na który udało mi się dostać (choć siedziałam na ziemi)
Tak – Pyrkon to przede wszystkim spotkania, rozmowy i entuzjazm uczestników – starych, młodych, cosplay’ujących i nie. Na Pyrkonie można się przekonać, że Fandom ma od 0 do 100 lat. Miłośnikiem fantastyki można być w każdym wieku. I to jest ogromnie budujące. Za każdym razem, kiedy ktoś sugeruje, że „mi przejdzie” (i w końcu zajmę się czymś „pożytecznym”), myślę sobie o tym pyrkonowym przekroju społeczeństwa. No way. Nie przejdzie!

Od boga zła do boga opowieści. Loki w komiksach – wannowy debiut

Zwłaszcza, że dopiero się rozkręcam! Tegoroczny Pyrkon był dla mnie wyjątkowy, bowiem debiutowałam w roli prelegenta. Poprzedni mój wpis na blogu był pełen wątpliwości i zdenerwowania. Czy się uda? Czy nie skompromituję się przed tą garstką osób, która zdecyduje się przyjść? Czy nie zapomnę przełączać slajdów? Ach, pytań było wiele. I wszystko poszło zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam.
Loki w komiksie Pyrkon 2016
Jak widać autorka jest całkiem zadowolona. Choć nieco rozmazana.
Przede wszystkim ta garstka okazała się pełną salą! Ach, jakież było moje zdziwienie (podszyte paniką!), kiedy zobaczyłam tłumy przed salą komiksową. Było mi dziwnie głupio, kiedy przedzierałam się przez długą kolejkę, by wejść nieco wcześniej i móc się przygotować. Szybko jednak otrząsnęłam się z uczucia niepewności i strachu. I poczułam wielkie podekscytowanie. A kiedy na dużym ekranie zobaczyłam uśmiechającego się zalotnie Lokiego, wiedziałam, że nie ma odwrotu. Ale że o bogu psot mogę gadać i gadać, szybko okazało się, że trema gdzieś zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się przyjemność i satysfakcja. To było niezwykłe i całkiem nieznane mi wcześniej uczucie. Które chciałabym jak najszybciej powtórzyć!
Na Pyrkonie nie mogło zabraknąć smoków!
Z całego serca dziękuję wszystkim, którzy wpadli posłuchać o historii Lokiego w komiksach, za każdy uśmiech, śmiech i za oklaski. Naprawdę poczułam wielkiego kopa do pisania bloga i dzielenia się swoją radością z obcowania z popkulturą.
Jak zapamiętam Pyrkon 2016? Nie umiem żywić do tej imprezy innych uczuć, niż te pozytywne. I chociaż nie obyło się bez wad, to jednak szybko znikną one z mojej pamięci. I nie oszukujmy się – za rok spakuję walizkę i znów wyruszę na trzy dni do Poznania. Rzadko mi się bowiem zdarza, bym czuła się gdziekolwiek tam bardzo na miejscu, jak właśnie wśród kolorowego, pyrkonowego tłumu.